Czytaj także:
W poniedziałek siły specjalne zaatakowały protestujących od tygodni pod Ministerstwem Obrony w stolicy, Chartumie. Zginęło, według opozycji, co najmniej 35 osób, setki zostały ranne. To najkrwawsze wydarzenie we wstrząsanym niepokojami społecznymi Sudanie od obalenia Omara Baszira. Dyktator padł po trzech dekadach rządów. Baszira nie ma, ale najważniejsi nadal są jego generałowie – Tymczasowa Rada Wojskowa. Miała się dogadać z partiami opozycyjnymi w sprawie przyszłości kraju, ale to już przeszłość. Po poniedziałkowej masakrze opozycja nie chce już negocjować z reżimem.
Przede wszystkim to junta jednak nie zamierza już rozmawiać z koalicją opozycyjną pod nazwą Siły Wolności i Zmiany. Szef Rady gen. Abd al-Fatah al-Burhan wystąpił we wtorek rano w telewizyjnym przemówieniu do narodu. Wyraził ubolewanie z powodu śmierci demonstrantów. I ogłosił, że w kraju w ciągu maksymalnie dziewięciu miesięcy odbędą się wybory.
– Na ulicach zabija się i bije ludzi, krążą pogłoski o gwałtach. Czy to są warunki do przeprowadzenia wyborów? – mówi „Rzeczpospolitej" Adil Abdel Aati, mieszkający w Polsce liberalny polityk, który jeszcze kilka miesięcy lat temu planował start w wyborach prezydenckich w Sudanie. Teraz na pewno nie wystartuje. Nie zrobi tego zapewne żaden z liderów dużych ugrupowań opozycyjnych, w tym Sadik al-Mahdi, przywódca najsilniejszej, religijnej partii Umma, oraz prawnuk przywódcy powstania narodowego Sudańczyków przeciwko Egipcjanom i Brytyjczykom. Był bliski dogadania się z wojskowymi, ale po tym, jak popłynęła krew, wydaje się to niemożliwe.
– Gospodarka Sudanu stoi. Wojskowi dostają pieniądze z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, to one dyktują warunki. A chcą tu mieć taki rząd jak w Egipcie, sudański odpowiednik prezydenta Abd al-Fataha Sisiego, i to szybko. Wojsko sudańskie się sprawdziło, nadaje się do walki po stronie Saudyjczyków i Emiratczyków w Jemenie, może i przydałoby im się w razie wojny z Iranem – komentuje dla „Rzeczpospolitej" sudański analityk Nagemeldin Karamalla.
Kto mógłby być sudańskim Sisim? Jak sądzi Adil Abdel Aati, w wyborach prezydenckich wystartuje gen. Mohamed Hamdan Dagalo, zwany Hamedti. Jest wiceszefem Tymczasowej Rady Wojskowej, ale jak uważa wychodzący w Zjednoczonych Emiratach Arabskich angielskojęzyczny dziennik „The National", jest najmocniejszym człowiekiem w Sudanie. Ma pod sobą kilkadziesiąt tysięcy oddanych ludzi, w tym dżandżawidów (członków milicji odpowiedzialnej za ludobójstwo w prowincji Darfur). To jego siły aresztowały w kwietniu Baszira i rozbroiły jego osobistą ochronę. To one dokonały poniedziałkowej masakry.