Rzeczpospolita: Nie uważa pan, że Lech Wałęsa powinien w końcu szczerze opowiedzieć o swojej współpracy z SB?
Władysław Frasyniuk: Nie sądzę, by Wałęsa musiał się z czegokolwiek tłumaczyć. Wręcz przeciwnie. Ataki na niego uważam za skandaliczne. To chore, że my, Polacy, mamy w sobie tak silny gen destrukcji. Lech Wałęsa to właściwie jedyny nasz powszechnie rozpoznawalny rodak na całym świecie, przez wszystkich szanowany. Jest uosobieniem polskiego patriotyzmu, waleczności. To on tak naprawdę zrealizował hasło naszych prapradziadów „Za wolność naszą i waszą". W ramach naszej polityki zagranicznej uznanie dla zasług Wałęsy powinno być jednoznaczne. Powinniśmy budować narrację, że to dzięki niemu nasza część Europy odzyskała wolność.
Ale nie powinien chociaż przyznać się do tej współpracy? Po co idzie w zaparte?
Głupotą jest, że od lat go dociskamy, by się tłumaczył. W naszej historii nie brakuje bohaterów, którzy mają za sobą jakąś współpracę ze służbami, jak choćby Józef Piłsudski. Czy ktoś każe tłumaczyć się żołnierzom AK, którzy po wojnie zeznawali w stalinowskich procesach? Czy ktoś pyta ich, dlaczego uczestniczyli w tej hucpie? W latach 80. przesłuchania były już mniej drastyczne, dlatego w moim pokoleniu mniej ludzi współpracowało, ale pamiętajmy, że w latach 70. bezkarnie katowano na komendach. Do tego ofiara nie miała nikogo, do kogo mogła się zwrócić. Nie było jeszcze KOR, pomóc mogła wyłącznie najbliższa rodzina. Nawet adwokaci nie chcieli podejmować się takich spraw. O to mam pretensje do IPN, instytucji, która w imieniu państwa ma pokazywać polską historię, nasze dramaty i bohaterstwo. Instytut nie tłumaczy dziś społeczeństwu, że taki podpis często ratował życie.
Ale skąd mamy wiedzieć, czy ta współpraca mogła mieć wpływ na zachowanie Wałęsy w latach 80., skoro on cały czas próbuje zakłamywać swoją biografię?