35 tysięcy ludzi na trybunach, dajesz z siebie wszystko, a potem dowiadujesz się, że opinie były negatywne. Pomijam to, że Rasiaka z 2004 roku ciężko porównywać z Rio Ferdinandem, Stevenem Gerrardem czy Frankiem Lampardem. Oni po prostu byli lepsi, a i tak w bardzo pechowych okolicznościach przegraliśmy tylko 1:2. Polskie media mocno mnie skrytykowały, a skauci oraz działacze, którzy później sprowadzali do Tottenhamu wybitnych piłkarzy, stwierdzili jednoznacznie: „Chcemy go", co zaowocowało transferem do Derby i 208 meczami w ligach angielskich, 72 golami, prawie 50 asystami.
Czytał pan biografię Petera Croucha?
Jeszcze nie. Ale pamiętam jego gole z przewrotki.
Z niego też robiono żarty. Określenie „Drewnialdo" bolało?
Nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia, ale mecz z Cristiano Ronaldo i jego Portugalią w 2006 roku był dużym wyzwaniem. Nawet jeśli gwizdało na mnie tylko 5 z 40 tysięcy kibiców, to mogło mi się wydawać, że gwiżdżą wszyscy. Nie zapomnę tego Arturowi Borucowi, wybitnemu zresztą bramkarzowi, że wtedy przed meczem w jednym z wywiadów się za mną wstawił i jego też na Śląskim przywitano bardzo źle. Byliśmy dwoma piłkarzami wygwizdanymi przez swoje trybuny. Ale jak schodziłem z boiska na kwadrans przed końcem przy naszym prowadzeniu 2:0, to żegnano mnie owacją na stojąco. A co do oceny mojej techniki: na 50 goli w Ekstraklasie trzy strzeliłem z przewrotki, a w Anglii dołożyłem jeszcze dwa.
No dobrze, ale jak się od tego odciąć?
Z pewnością nie alkoholem (śmiech). Są różne formy odprężenia psychicznego przed meczem i po nim. Dość wcześnie nauczyłem się, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie. Czasami warto posłuchać muzyki, innym razem porozmawiać z bliskimi osobami. Prawdą jest jednak, że z jakiegoś powodu osoby mocniejsze psychicznie, potrafią się lepiej sprzedać. Mocna psychika to zwyczajnie część tego zawodu. Powiedział mi kiedyś pewien trener, że wielcy piłkarze tylko przeciwko tym najlepszym potrafią wejść na wyżyny swoich umiejętności. Ale kiedy poznałem, jak funkcjonują ci najlepsi – Cristiano Ronaldo albo nasz Robert Lewandowski – to zauważyłem, że oni są świetni cały czas, niezależnie od rywala. Moja odporność była taka, że przyjeżdżałem na stadion, przygotowywałem się, uśmiechałem do wszystkich i wychodziłem na boisko.
To może pana te drwiny motywowały?
Mam w sobie bardzo dużo autoironii. O tym, że nie przywiązywałem wagi do tych dowcipów, świadczy fakt, że żadnego teraz nie potrafię sobie przypomnieć. Jestem w 90 procentach osobą uśmiechniętą, lubię takich piłkarzy jak Ronaldinho, którzy z futbolu na najwyższym poziomie potrafili czerpać radość. Oczywiście, że czasami trzeba zacisnąć zęby, ale w tym wszystkim musi być przyjemność. Nikt mi nie powie, że nie byłem duszą towarzystwa. Nie w barach, bo tam bywałem sporadycznie, ale w szatni. Ze wspominanych przez pana dowcipów chyba żaden mnie nie rozbawił na tyle, ani nie zdenerwował, żebym sam go powtarzał.
Był pan lubiany w drużynie?
W Derby byłem 11 miesięcy, a traktują mnie tam, jak klubową legendę. Kiedy pojawiam się na stadionie, zawsze zapraszają mnie do loży na spotkania ze sponsorami. Żartujemy z Michaelem Johnsonem – ambasadorem Derby, a teraz także członkiem angielskiej kadry do lat 21 – że nauczono mnie tam dwóch rzeczy. Futbolu i języka angielskiego podczas grania w karty w autokarze. Wydawało mi się, że angielski znam, ale jak trafiłem do East Midlands, to okazało się, że mogę rozmawiać tylko z obcokrajowcami.
W 2005 roku byłem na pana debiucie w barwach Tottenhamu. W meczu z Liverpoolem strzelił pan prawidłowego gola, którego sędzia jednak nie uznał.
Gdyby w tych czasach korzystano z VAR, to cieszyłbym się z gola w Premier League. Debiut był niezapomniany, grałem z wielkimi piłkarzami przeciw wybitnemu zespołowi. W drugim spotkaniu asystowałem przy golu Robbiego Keana. Z czystym sumieniem – nie było nic złego w tym, że przegrałem konkurencję w Tottenhamie z Keanem czy Jermainem Defoe, piłkarzami naprawdę wybitnymi. Z Robbiem przez trzy miesiące trenowałem w parze, w połowie grudnia powiedział, że jak zaraz stąd nie odejdzie, to wszystkich pozabija, a później zagrał jeden świetny mecz, został kapitanem i stał się na lata ikoną klubu. Był jeszcze Mido, który miał 23 lata, a za sobą już pięć silnych lig w Europie – wcześniej grał w Gencie, Ajaksie Amsterdam, Celcie Vigo, Olympique Marsylia i Romie. Kiedy byłem w Tottenhamie, w 15 meczach strzelił 11 goli, kiedy odszedłem, nie trafił już chyba ani razu. W piłce nożnej nie możesz liczyć na fart, ale szczęście zawsze jest potrzebne. Dwa zespoły, w których grałem później, przegrały awans do Premier League dopiero w play-offach. Taki Rickie Lambert miał 28 lat, kiedy grał tylko na poziomie trzeciej ligi w Anglii, a później awansował do Premier League, strzelił kilka goli i zrobił prawdziwą karierę.
A pan zrobił większą niż pozwalał panu talent?
Jestem zadowolony. Mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć, że dałem z siebie wszystko i nigdy nie będę miał do siebie pretensji. Grałem w reprezentacji Polski, wywalczyłem awans na mistrzostwa świata i Europy, w piłce klubowej występowałem w europejskich pucharach oraz Premier League.
Najlepiej czuje się pan w Anglii?
W Polsce. Dorosłem do tego, że wszędzie lubię jeździć, ale moje miejsce jest w ojczyźnie. Czuję się Polakiem i zawsze będę to podkreślał. Jest przyjemnie, kiedy mogę podróżować, mówię po angielsku i włosku, ostatnio podreperowałem rosyjski, ale jednak nie chciałbym na stałe mieszkać za granicą.
Czy młody polski piłkarz powinien jak najszybciej wyjechać za granicę, jeśli chce do czegoś dojść?
Nie ma złotego środka. Obiekty treningowe na Wyspach są zawsze świetnie przygotowane, nie ma żadnych czynników pobocznych, które spowolnią twój sukces. Z drugiej strony we Włoszech już nie jest tak kolorowo, widziałem kilkanaście obiektów i niektóre pozostawiały wiele do życzenia. Jeden zawodnik jest gotowy do wyjazdu, kiedy ma 16 lat, drugi nie jest gotowy, kiedy ma 30. Popatrzmy na naszą reprezentację – Wojciech Szczęsny, Grzegorz Krychowiak czy Piotr Zieliński wyjechali z Polski jako juniorzy. Uważam, że dużo więcej możliwości daje edukowanie się za granicą niż w Polsce, intensywność zajęć jest nieporównywalnie większa. Nie krytykuję naszej ligi, dzięki której również można się wypromować. Patrzysz na nią i myślisz, że jakbyś się przebrał, to też mógłbyś tak grać? To się przebierz.
Podoba się panu nasza liga?
Kiedy słyszę, że jest atrakcyjna, bo jest wyrównana, to się z tym nie zgadzam. Kiedyś były trzy, cztery zespoły, które ciągnęły w górę resztę ligi, pozostałe mobilizowały się na spotkania z najlepszymi. Teraz jak ktoś jedzie na Legię czy Lecha, to nie czuje specjalnego strachu. Mecz jak mecz. Poziom polskiej piłki obniżył się dlatego, że nie mamy mocnych klubów i coraz słabiej wypadamy w europejskich pucharach.
Może będzie lepiej, bo kluby wreszcie inwestują w akademie?
Te inwestycje są bardzo ważnym krokiem naprzód. Musimy też edukować trenerów. Samoukiem zostaje jeden na kilkadziesiąt tysięcy. Każdego zawodnika w pierwszym etapie musi prowadzić fachowiec. Trener powinien pracować nad techniką i być przykładem dla zawodników. Musi pokazać, jak uderza się z prostego podbicia, jak dośrodkowuje. Żeby wymagać, musimy dać narzędzia, musimy szkolić, bo samo nic nie przyjdzie.
—rozmawiał Michał Kołodziejczyk,
redaktor naczelny WP SportoweFakty