Właśnie, pytanie o skalę. Pamiętam, że w styczniu zadałem to pytanie Wiktorowi Szenderowiczowi, opozycyjnemu pisarzowi i satyrykowi, który właśnie uciekł z Rosji: jak zareaguje społeczeństwo, gdyby doszło do pełnowymiarowej konfrontacji z Ukrainą. I odpowiedział, że w żaden sposób nie zareaguje, bo w Rosji nie ma społeczeństwa. Nie ma w takim rozumieniu, że nie jest ono świadome swoich praw, więc nie będzie tych praw bronić i nie wyjdzie na ulice. Część społeczeństwa jednak zareagowała, choć może mówienie o społeczeństwie jest rzeczywiście trochę na wyrost w tym przypadku, bo 15 tys. zatrzymanych za udział w protestach to niby niemało, ale jak na 144-milionowy naród to też nie za wiele. Przy czym na pewno trzeba podziwiać odwagę tych, którzy zaprotestowali, bo to wiązało się automatycznie ze złamaniem kariery i możliwością trafienia na kilka, może nawet kilkanaście lat do więzienia. Bo trzeba to powiedzieć wprost: w Rosji wraca terror, który znamy z historii.
W co wierzy Putin?
Na pewno w russkij mir, czyli że nie ma odrębnego narodu ukraińskiego, jest trójdzielny naród rosyjski. I tu nie ma ani kropli cynizmu, żadnego kłamstwa, manipulacji – on w to naprawdę wierzy. Uważa, że język ukraiński to jedynie dialekt rosyjskiego. I myślał, że dość łatwo uda mu się zwasalizować większość terytorium Ukrainy. Myślę, że część kraju, która w międzywojniu była w granicach II Rzeczypospolitej, pokrywająca się z dzisiejszą Ukrainą Zachodnią, mogłaby stać się jakimś kadłubowym państwem, do której uciekłby Zełenski i część elit przeciwna rosyjskiej dominacji, ale wydaje się, że resztę kraju Putin chciał sobie podporządkować. Mówimy mniej więcej o terenach sowieckiej Ukrainy z okresu międzywojennego. A uważam tak dlatego, że w wielu niedawnych przemówieniach Putina bardzo mocno dostawało się Leninowi, który w przeciwieństwie do niego uważał, że Ukraińcy są oddzielnym narodem i trzeba się nad tym faktem pochylić.
Prawica po Putinie
Agresja Rosji na Ukrainę zmieniła wszystko. Polska nie tylko stała się państwem frontowym, musi też zrewidować międzynarodowe partyjne sojusze. O tym, czy prawica ma na siebie jeszcze pomysł, czy polski Kościół nie stanął w podobnym miejscu jak rosyjska Cerkiew oraz czy dzięki wojnie będziemy mieli do czynienia z kolejnym wychyleniem w prawo w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus” rozmawiają Michał Płociński i Michał Szułdrzyński.
„Ukraina imienia Władimira Iljicza Lenina".
Właśnie, Putin tymi słowami wprost nazwał Ukrainę jego wymysłem. Lenina i Putina dzieli zasadnicza kwestia: pierwszy nienawidził wielkorosyjskiego szowinizmu, a drugi jest wielkorosyjskim szowinistą. Rzadko pamiętamy, że bolszewicy, i to dekretem Stalina, chwilę po tym, jak zdobyli władzę w Piotrogrodzie, zdecydowali o zwrocie narodowych pamiątek ukraińskich przechowywanych w Ermitażu, które zostały zagarnięte „niesprawiedliwą ręką" Katarzyny II. To był listopad 1917 r. I bolszewicy mówili wprost, że chcą zadośćuczynić ukraińskiemu narodowi, który cierpiał pod batem carów. Oni oczywiście nie robili tego z pobudek ukrainofilskich, jak zdaje się dziś zakładać Władimir Putin, ale to po prostu wynikało z marksizmu.
Marksizm miał jednak problem z kategorią narodu.
To była wielka dyskusja wśród marksistów, czy naród obiektywnie istnieje, ale akurat bolszewicy postawili na to, że tak, bo widzieli, co działo się w latach I wojny światowej, gdy w ościennych terytoriach rosyjskiego imperium rzeczywiście te narody się budziły i zaczynały się domagać własnych państw. I właśnie dlatego uznali, że za wszelką cenę muszą stłumić wielkorosyjski szowinizm, udowodnić, że komunizm nie jest jego kolejną odsłoną, bo inaczej nie przyciągnęliby innych narodów do swojego projektu opartego na równości, braterstwie itd. Ale jak już je przyciągną – myśleli – to przecież za 10–20 lat narody jako takie się rozpłyną, bo takie są marksistowskie prawa historii. I oni w to naprawdę wierzyli.
Gdy w 1914 r. przypadała setna rocznica urodzin Tarasa Szewczenki, ukraińskiego poety narodowego, carska policja robiła wszystko, by stłumić w Ukrainie jakiekolwiek próby upamiętnienia tego wydarzenia. A w 1918 r., na pierwszą rocznicę rewolucji październikowej, w Moskwie mamy już odsłonięcie jego pomnika, podczas którego przemawia Lew Kamieniew, czołowy działacz ruchu bolszewickiego, który mówi, jak to Taras Szewczenko cierpiał pod carskim batogiem i jak to źle było wtedy Ukraińcom... W cztery lata mamy kompletną zmianę. Z tego wynikała później, w latach 20., polityka tzw. korienizacji, czyli zakorzenienia, która zakładała podział na republiki wedle kryteriów etnicznych i głoszenie idei komunistycznych w językach narodowych tych republik, a także ich bardzo dużą autonomię kulturalną. W końcu, jak Lenin zobaczył wyniki wyborów do zgromadzenia konstytucyjnego w listopadzie–grudniu 1917 r., to nie mógł mieć wątpliwości, że z czynnikiem narodowym musi się poważnie liczyć.
Dlaczego?
Wyraźnie widać było, że na Podolu, Wołyniu, Połtawszczyznie, Czernihowszczyznie, Kijowszczyznie i w guberni jekaterynosławskiej mieszkańcy mają świadomość swojej narodowej odrębności, bo większość głosów dostały ukraińskie partie socjalistyczne. I jak Lenin dostał te wyniki, miał powiedzieć, że zignorowanie kwestii ukraińskiej byłoby „dużym i niebezpiecznym błędem". Rozumiał, że naród ukraiński jest realnie istniejącą siłą.
Za co konkretnie krytykuje go dziś Putin?
Miał podłożyć pod ZSRR bombę z opóźnionym zapłonem – jak się wyraził. Federacja, którą wymyślił Lenin, z rozrysowanymi konkretnymi granicami między republikami, według Putina była gotowym scenariuszem na przyszły rozbiór rosyjskiego imperium. Przecież nawet w Konstytucji ZSRR zostało zapisane, że te republiki mają prawo do odłączenia się. Oczywiście, bolszewikom nie mieściło się w głowie, że którakolwiek z nich naprawdę będzie chciała się odłączyć...
...bo po co wychodzić z „raju".
No więc właśnie – Putin dziś patrzy na to ahistorycznie. Ma jednak rację, że to miało konkretne konsekwencje w 1991 r. Można by przecież sobie wyobrazić, że gdyby ZSRR był państwem unitarnym, a Gruzini, Azerowie, Kirgizi, Uzbecy, Kazachowie, Tadżycy, Ormianie, Mołdawianie, Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze i Estończycy zaczęli się domagać własnych państw, to bez wyrysowanych granic nie poszłoby tak łatwo. W każdym z tych przypadków trzeba by się spotkać i dogadać, gdzie się kończy np. Estonia, a gdzie zaczyna Rosja. I niewykluczone, że takie dyskusje doprowadziłyby do krwawych wojen. A tak, skończyło się w ten sposób, że po rozpadzie ZSRR miliony Rosjan pozostały w ościennych krajach, które miały w ramach ZSRR – jako republiki – wyrysowane granice. Putin uważa, że zostali oni odłączeni od swojej ojczyzny z winy Lenina i dlatego tak ostro go dziś krytykuje.
Może ma trochę racji, bo skoro Lenin rzeczywiście był wrogiem wielkoruskiego szowinizmu, to może i z rozmysłem uderzył w rosyjskie interesy.
Lenin też oczywiście był szowinistą, ale rzeczywiście nie rosyjskim, raczej rewolucyjnym. Ale skoro to dla Putina tak straszna wina, tak mocno go za to dziś krytykuje i jest takim kozakiem, to dlaczego nie wyniesie go z mauzoleum na placu Czerwonym?
Właśnie, dlaczego?
Myślę, że to dowodzi jego słabości – jednak musi się czasem liczyć z opinią publiczną. Wie, że istotna część rosyjskiego społeczeństwa odczuwa nostalgię za ZSRR, więc decydując się na wyniesienie ciała Lenina i pochowanie go w Petersburgu, jak zresztą sam Lenin sobie życzył, spowodowałby rozbicie społeczeństwa, a Putin dziś potrzebuje jak największej jedności społecznej. Dlatego próbuje pożenić nostalgię za ZSRR z nostalgią za wielkoruskim caratem. Jest w tym dużo niekonsekwencji, ale jakoś udaje mu się na razie tę układankę trzymać w całości.
Ukraińcy są wdzięczni, ale by wygrać potrzebują więcej wsparcia
Ukraina docenia naszą pomoc, Polska wymieniana jest na jednym z pierwszych miejsc wśród krajów, które pomagają Ukrainie i które otworzyły się na Ukraińców. Ale jesteśmy też członkiem organizacji zachodnich, które w oczach wielu Ukraińców, zwłaszcza elit, nie robią wystarczająco dużo – mówi Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, który kilkanaście dni spędził w Kijowie.
I kiedy spełni swoją historyczną misję?
No, nie spełni. Putin rzeczywiście myślał, że ludność wschodniej Ukrainy będzie witać jego żołnierzy kwiatami. To był jego największy błąd. Jestem przekonany, że takie sceny, jakie widzimy dziś w Chersoniu, gdy przecież rosyjskojęzyczni mieszkańcy miasta wychodzą do okupantów z niebiesko-żółtymi flagami, śpiewają ukraiński hymn i – co najważniejsze – nawet ich się nie boją – podważyły całą historyczną misję Putina, w którą on święcie wierzył. Ukraińcy z Mariupola i ze Lwowa, z Charkowa i Czernihowa, Kijowa, Czerniowec i Dnipra mogą dziś o sobie powiedzieć to, co mamy zapisane w preambule Konstytucji Stanów Zjednoczonych: „We the People" – My, Naród. Jeden naród. A przecież przed 24 lutego większość mieszkańców Mariupola opowiadała się za integracją z Unią Euroazjatycką, czyli quasi-gospodarczym tworem Armenii, Rosji, Białorusi i Kazachstanu. Czyli tym samym twierdzili, że bliżej im jednak do Rosji niż do Europy. A dziś ta Rosja popełnia w ich mieście zbrodnie wojenne...
Czyli ruskiego miru nie będzie?
Nie będzie, pytanie tylko, kiedy Putinowi zaskoczy w głowie, że on tej wojny, której cel zdefiniował jako zniszczenie ukraińskiej państwowości i tym samym narodu, nie wygra.
Dr Bartłomiej Gajos (ur. 1992)
Historyk, specjalista ds. badań w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, członek redakcji portalu „Nowaja Polsza"