i „Północną". Generalnie ci pierwsi mieli się bronić, drudzy zaś prowadzić operacje zaczepne z zastosowaniem desantu. W organizacji „Północnych", w skład której wchodziły wojska 1. Frontu Białoruskiego, nakazywano „przygotować i przeprowadzić operację powietrzną i operację zaczepną na warszawskim kierunku operacyjnym, we współdziałaniu z marynarką wojenną rozbić siły główne 2 Frontu Przymorskiego i na 12.–15. dzień operacji opanować rubież Gdynia, Warszawa, Radom, Łuck (głębokość 600–700 km). W zadaniu bliższym opanować rubież: Gwardiejsk, Grodno, Baranowicze, Bobrujsk (głębokość 250–300 km). Flota Bałtycka została operacyjnie podporządkowana dowódcy frontu i otrzymała zadanie przygotowania i przeprowadzenia morskiej operacji desantowej w interesach własnych i 1. Frontu Białoruskiego".
W najlepszym wykonaniu
W raporcie pisano o konieczności doskonalenia „mocy obronnej ZSRR i pozostałych państw socjalistycznych w obliczu aktualnie zaostrzonej z winy USA sytuacji polityczno-militarnej w świecie i niedopuszczenia do uzyskania przewagi przez USA i NATO nad obozem socjalistycznym". Historyk zimnej wojny Mark Kramer uważał, że jednym z celów ćwiczeń było sprawdzenie niedawno wprowadzonych zmian w strukturze dowodzenia radzieckiego dowództwa. Inni analitycy przekonywali, że Zapad '81 był pokazem strategii marszałka Nikołaja Ogarkowa, nowego szefa sztabu generalnego armii sowieckiej, której zadaniem było „pokonanie NATO wyłącznie z użyciem sił konwencjonalnych, co mogłoby zmienić psychologiczny układ sił w Europie poprzez wywołanie wątpliwości wśród zachodnich Europejczyków, czy Stany Zjednoczone byłyby w stanie ich obronić".
Kluczową innowacją w planie opracowanym przez gen. Adriana Danilewicza „była koncepcja walki [w postaci] zintegrowanej bitwy sił powietrznych i lądowych na znacznie większym obszarze niż kiedykolwiek przedtem" – pisano po latach w czasopiśmie „Military Review". Jak zauważał autor tekstu, głównym celem stało się prowadzenie wojny w ten sposób, by opóźnić podjęcie decyzji o użyciu broni nuklearnej przez NATO, do czasu aż dla Sojuszu „będzie za późno, by móc wpłynąć na przebieg wojny". Jak zanotował Diego Ruiz-Palmer, współpracownik legendarnego stratega Pentagonu Andrew Marshalla, „doświadczeni obserwatorzy wiedzieli, że każdy szczegół tych manewrów został starannie wyreżyserowany i przećwiczony. Niemal wszyscy biorący udział w manewrach byli oficerami i podoficerami, a nie zwykłymi żołnierzami. To nie tak, jak dzieje się w operacjach wojskowych; to była wojskowa propaganda w najlepszym wykonaniu".
Do ćwiczeń zaproszono obserwatorów z krajów Układu Warszawskiego oraz dodatkowo z Kuby, Wietnamu i Mongolii. Według Mieczysława Rakowskiego, wówczas wicepremiera, polski minister obrony gen. Wojciech Jaruzelski dowiedział się o nich na początku sierpnia 1981 r. od marszałka Wiktora Kulikowa, głównodowodzącego siłami Układu Warszawskiego.
Kluczową innowacją w planie opracowanym przez gen. Adriana Danilewicza „była koncepcja walki [w postaci] zintegrowanej bitwy sił powietrznych i lądowych na znacznie większym obszarze niż kiedykolwiek przedtem"
Wyczuwali nurty antyradzieckie
A jaki był polityczny cel manewrów? Przedstawił go wprost kierujący nimi minister obrony ZSRR marszałek Dimitrij Ustinow. Jak czytamy w notatce informacyjnej polskiej delegacji z pobytu na ćwiczeniach Zapad, odwołując się do sytuacji w Polsce, „podkreślił, że imperializm wykorzystuje wydarzenia w Polsce do demontażu ustroju socjalistycznego od wewnątrz. W zaistniałej sytuacji obawy o losy socjalizmu w PRL są uzasadnione, ale sojusznicy »nie pozostawią socjalistycznej Polski w biedzie«". Według enerdowskich relacji (raport ministra obrony narodowej gen. Heinza Hoffmana) Ustinow miał stwierdzić, że sytuacja w Polsce jest trudna, ale nie należało dramatyzować i wykazać się silnymi nerwami, gdyż w przeszłości były już sytuacje o wiele gorsze. Wszystkie zaś partie i członkowie Układu Warszawskiego powinni mówić jednym głosem.