Kuba Michalczuk w swoim fabularnym debiucie sięgnął po komediodramat Marka Modzelewskiego „Wstyd". Sztuka była w 2019 r. wystawiona w warszawskim Teatrze Współczesnym, teraz trafia na ekran pt. „Teściowie". I choć nie wychodzi poza teren domu weselnego, ani przez chwilę nie wydaje się statyczna.

Pan młody nie zjawił się przed ołtarzem, ślub odwołany, panna młoda w rozpaczy zamknęła się w domu. Tylko że przyjęcie weselne już opłacone, goście zaraz się zjawią. Fundatorzy – rodzice pana młodego – decydują się niczego nie odwoływać. Wśród przekąsek i dobrych alkoholi goście zapominają, że państwa młodych nie ma. Ale pamiętają o tym niedoszli teściowie – wykształceni, zamożni rodzice chłopaka i pochodzący z prowincji skromni, prości rodzice dziewczyny. Łącząca ich pozorna przyjaźń pęka. Odzywają się uprzedzenia, ukryta pod uśmiechami pogarda. Kobiety nie ukrywają wzajemnych pretensji, mężczyźni początkowo się bronią, ale wkrótce ulegają nastrojom żon. A przy okazji wychodzą na jaw tajemnice. Modzelewski i Michalczuk pokazują dwie Polski. Kraj podzielony, nieukrywający głębokich konfliktów i braku tolerancji dla innych.

Humor jest tu najwyższego lotu – inteligentny, rodzący śmiech, ból, a potem gorzką refleksję. Nie zdradzając końca, tylko napiszę, że mnie wydaje się niepotrzebnym złamaniem konwencji filmu. Ale najważniejsze są tu kreacje aktorskie. Maja Ostaszewska i Marcin Dorociński oraz Iza Kuna i Adam Woronowicz zawłaszczają ekran. Tworzą postacie z krwi i kości, a jednocześnie nadają im niemal rys symbolu. Dawno nie było w polskim kinie tak błyskotliwej, inteligentnej komedii.

„Teściowie", reż. Kuba Michalczuk, dystr. Next Film