Po zabójstwie dziennikarza. Petrodolary na ratunek wizerunkowi Arabii Saudyjskiej

Najbogatszemu państwu arabskiemu do wzbudzenia zachwytów na Zachodzie wystarczały do niedawna drobne reformy. Wizerunek runął, gdy saudyjscy władcy w brutalny sposób zgładzili swojego prominentnego krytyka. Petrodolary szybko jednak pomagają dobrą opinię odbudować.

Aktualizacja: 04.11.2018 15:48 Publikacja: 02.11.2018 10:00

Protestujący przed konsulatem saudyjskim w tureckiej stolicy są przekonani, że książę bin Salman ma

Protestujący przed konsulatem saudyjskim w tureckiej stolicy są przekonani, że książę bin Salman ma krew na rękach. Na zdjęciu jeden z demonstrantów w masce przedstawiającej władcę Arabii Saudyjskiej, w tle transparent ze zdjęciem zamordowanego Dżamala Chaszukdżiego. Stambuł, 25 października

Foto: AFP

2 października 2018 roku będzie kluczową datą w historii postrzegania Arabii Saudyjskiej. Tego dnia do saudyjskiego konsulatu w tureckiej metropolii Stambule wszedł gwiazdor arabskiego dziennikarstwa Dżamal Chaszukdżi (w rozpowszechnionej na świecie transliteracji angielskiej Jamal Khashoggi). I nigdy z niego nie wyszedł, bo go zamordowano.

W momencie, gdy piszę ten tekst, ciała Chaszukdżiego jeszcze nie odnaleziono. O tym, jak zginął, wiadomo głównie dzięki przeciekom z tureckich sił specjalnych, które zdobyte dowody przedstawiły też wywiadom zachodnim, głównie USA. Bezpośrednio lub pośrednio dowody te dotarły do dziennikarzy.

Według najdrastyczniejszej wersji, przekazanej najpierw przez portal Middle East Eye, mordowanie zajęło saudyjskim agentom siedem minut, a kawałkowaniem ciała żywego jeszcze dziennikarza za pomocą nożyc do cięcia kości zajmował się pułkownik i zarazem profesor medycyny sądowej Salah Mohamed at-Tubajki. Krzyki mordowanego mu nie przeszkadzały, miał na uszach słuchawki, w których słyszał kojącą muzykę. Portal, którego redakcja mieści się w Londynie, może być stronniczy (oskarżany jest o powiązania finansowe z wrogami Rijadu Katarem i polityczne z Bractwem Muzułmańskim). Jednak oparte na anonimowych źródłach tureckich opisy mordu „w stylu »Pulp Fiction«" pojawiły się w wielu zachodnich mediach, w tym w „New York Timesie". Zamiast nożyc do kości występowało w nich zazwyczaj inne narzędzie – choćby znana z prosektoriów piła sekcyjna z wirującym z wielką szybkością okrągłym ostrzem.

Wśród celebrytów

Pewnie nikt na Zachodzie nie dociekałby tak prawdy o zniknięciu (bo na początku była mowa o zniknięciu) 58-letniego Chaszukdżiego, gdyby nie to, że od roku przebywał on na uchodźstwie w USA i pisywał gościnne komentarze we wpływowej gazecie „Washington Post". W świecie arabskim znano go od dawna, był jednym z najpopularniejszych dziennikarzy, aktywnym także w mediach społecznościowych (z niemal 2 milionami obserwujących na Twitterze).

Należał do saudyjskiej elity. Jego ojciec był osobistym lekarzem króla Abd al-Aziza, założyciela dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Dżamal Chaszukdżi był powiązany rodzinnie z arabskimi celebrytami – spokrewniony z bajecznie bogatym saudyjskim handlarzem broni Adnanem Chaszukdżim i spowinowacony z synem egipskiego miliardera Dodim al-Fajedem, kochankiem księżnej Diany.

Przez parę dekad był wpływowym dziennikarzem w ojczyźnie, najpierw reporterem, który jeździł po świecie i robił wywiady, np. z walczącym z Sowietami w Afganistanie Osamą bin Ladenem (co, jak twierdzi pisarz i publicysta amerykański David Ignatius, nie byłoby możliwe bez współpracy z saudyjskim wywiadem). Potem zajmował wysokie stanowiska, m.in. redaktora naczelnego w dzienniku „Al-Watan". Można by go nazwać lekko opozycyjnym lub liberalnym, ale długo jego działalność mieściła się w granicach surowego prawa surowego królestwa – bez krytyki króla. Choć wspomniany Ignatius napisał, że w młodości wytykał w rozmowach z obcokrajowcami błędy członkom rodziny królewskiej, w tym obecnemu królowi Salmanowi.

Z czasem jego niepokorność rosła. W 2015 roku zaskoczył jako dyrektor nowej telewizji Al-Arab, utworzonej za saudyjskie pieniądze w Bahrajnie. Pierwszy wywiad, który się w niej pojawił, okazał się ostatnim. Rozmówcą był bowiem działacz szyicki. Rewolucję szyitów (stanowiących większość w Bahrajnie) zdławiły zaproszone przez miejscowego króla wojska z Arabii Saudyjskiej w 2011 roku. Takie dziennikarstwo nie było do zaakceptowania ani dla władz Bahrajnu, ani ich sojusznika Arabii Saudyjskiej – telewizja po jednym dniu przestała nadawać.

Fundamentalizm w wersji light

Z krytyką władz saudyjskich Chaszukdżi rozkręcił się na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Szczególnie upodobał sobie namaszczonego na następcę tronu Mohameda bin Salmana. Sędziwy król ogłosił decyzję o sukcesji w czerwcu zeszłego roku, trzy miesiące później Chaszukdżiego nie było już w ojczyźnie – to nie może być przypadek, nic dobrego się po księciu nie spodziewał. W przeciwieństwie do wielu polityków i ekspertów na Zachodzie – oni przyjęli młodego (teraz ma 33 lata) Mohameda bin Salmana, zwanego w skrócie MBS, z zachwytem. Wreszcie superkonserwatywne królestwo miało liberalną twarz. MBS zapowiedział reformy społeczne, gospodarcze, nawet religijne (fundamentalizm islamski w wersji light). W wypadku Arabii Saudyjskiej nie trzeba wiele – dopuścić kobiety do prowadzenia samochodów i otworzyć parę kin. I od razu łatwiej się prowadzi interesy, zapominając o prześladowaniach religijnych i politycznych, o tym, że prawo jazdy jest tam jednym z niewielu praw kobiety. Gdy sumienie trochę dręczy, można sobie wytłumaczyć, że legalizacja kin to niezły początek zmian, lepsza jest powolna ewolucja niż gwałtowna rewolucja. Także ze względu na bezpieczeństwo w niestabilnym regionie bogatym w surowce energetyczne.

MBS świetnie pasował do bliskowschodniej polityki prezydenta Stanów Zjednoczonych. Donald Trump z pierwszą wizytą zagraniczną pojechał właśnie do Rijadu, parę miesięcy przed namaszczeniem nowego władcy. Przypieczętował tam sojusz z Arabią Saudyjską i powiązanymi z nią państwami sunnickimi, sojusz skierowany przeciw najważniejszemu państwu szyickiemu – Iranowi. Przy okazji pozyskał kontrakty zbrojeniowe na dziesiątki miliardów dolarów.

Zanim świat doznał szoku na wieść o zamordowaniu dziennikarza, krytyczne oceny MBS przebijały się z trudem. – Nie jest reformatorem, lecz chce utrzymać jak największą władzę, konsoliduje ją. I tworzy liberalny wizerunek na użytek Zachodu. Z jednej strony pozwala na wydawanie praw jazdy kobietom, a z drugiej zamyka do więzień te, które protestują. Z jednej strony przedstawia się jako nowoczesny liberał, a z drugiej najeżdża Jemen – mówił mi kilka miesięcy temu brytyjsko-pakistański intelektualista Ziauddin Sardar, który wiele lat pracował na uniwersytecie w saudyjskiej Dżuddzie.

Pewne wątpliwości wobec wizerunku MBS pojawiły się na początku sierpnia. Następca saudyjskiego tronu z wielką dyplomatyczno-gospodarczą siłą zaatakował Kanadę rządzoną przez cieszącego się popularnością wśród zachodnich liberałów Justina Trudeau. Wycofał ambasadora z Ottawy i zmusił kanadyjskiego do wyjazdu z Rijadu, wstrzymał połączenia lotnicze, zerwał kontrakty, w tym na dostawę transporterów opancerzonych, i zabrał do kraju kilkanaście tysięcy studentów, którzy za królewskie stypendia uczyli się na kanadyjskich uniwersytetach.

Powód? Kanada ośmieliła się skrytykować Arabię Saudyjską za uwięzienie Samar Badawi, obrończyni praw człowieka i siostry najbardziej znanego więźnia politycznego w tym kraju Raifa Badawiego (siedzi od sześciu lat m.in. za obrazę islamu). Władze w Ottawie poczuły się zobowiązane do reakcji, bo żona Badawiego i ich dzieci korzystają z azylu w Kanadzie.

Krytyka została uznana za ingerencję w wewnętrzne sprawy królestwa, której „nie można tolerować". Co jest o tyle ciekawe, że Saudyjczycy specjalizują się w ingerencjach w wewnętrzne sprawy innych krajów, szantażując słabszych sąsiadów czy wspierając bliskich sobie fundamentalistów na Bliskim Wschodzie i na Zachodzie.

Atak na Kanadę wzbudził wspomniane wątpliwości tylko w mediach, bo politycy zachodni nie udzielili wsparcia Justinowi Trudeau. Szok po zabiciu dziennikarza jest większy, dotyczy też polityków i przedstawicieli wielkiego biznesu, ale szybko się z niego otrząsają.

Zabójcze superkomando

Wojna we wspomnianym Jemenie, biednym kraju sąsiadującym od południa z Arabią Saudyjską, zaczęła budzić oburzenie zachodniej opinii publicznej ponad dwa miesiące temu. Jest to konflikt między Rijadem a Teheranem rozgrywający się na obcej ziemi. Znaczną część Jemenu opanowali proirańscy rebelianci Huti, a do walki z nimi ruszyła koalicja państw sunnickich pod wodzą Saudyjczyków, wspierana między innymi przez Amerykanów. Długo nie wywoływało to zainteresowania, mimo że w bombardowaniach ginęły setki cywilów, rozpętały się epidemie i głód.

Przełom nastąpił, gdy w sierpniu bomby spadły na autobus z jemeńskimi uczniami. W amerykańskiej telewizji pojawił się film nagrany na komórce chwilę przed atakiem. Chłopcy w wieku od sześciu do dziewięciu lat żegnali się na nim z rodzicami, potem podekscytowani odwiedzali cmentarz, jedyne zielone miejsce w okolicy. Dzień później spoczęli na innym, nie tak kolorowym, cmentarzu. Wstrząśnięci widzowie pytali: to my popieramy takie działania Saudyjczyków?

Władze saudyjskie zastosowały podobną taktykę jak później po zabiciu Chaszukdżiego: na początku się zapierały, że nie mają z tym nic wspólnego, potem twierdziły, że śmierć dzieci była przypadkowa, a w końcu, pod naciskiem Amerykanów, powołały komisję, która uznała winę, ale nie ich, lecz wykonawców w mundurach.

Chaszukdżi w pierwszej wersji miał wyjść żywy z konsulatu. Potem okazał się ofiarą, tyle że przypadkowej bójki w jego pomieszczeniach, a w końcu, gdy dwór zgodził się na śledztwo, jednak niesubordynowanych agentów saudyjskiego wywiadu. Posypały się dymisje i aresztowania w służbach. Ale w to, że bestialski mord, do którego wykonania wysłano z Rijadu do Stambułu kilkunastu dobrze dobranych funkcjonariuszy, nie został zaplanowany na najwyższym szczeblu, chcą wierzyć tylko miłośnicy MBS i saudyjskich pieniędzy. Wśród sfotografowanych w tureckiej metropolii członków zabójczego superkomanda byli osobisty ochroniarz następcy tronu, sobowtór dziennikarza (który opuścił konsulat w jego ubraniu i okularach), dyplomata śledzący od dawna poczynania Chaszukdżiego, oficer gwardii królewskiej i wspomniany pułkownik At-Tubajki, guru saudyjskiej medycyny sądowej.

W obronie Bractwa Muzułmańskiego

Dżamal Chaszukdżi krytykował w komentarzach dla „Washington Post" najważniejsze elementy bliskowschodniej polityki Rijadu – bombardowania Jemenu i izolację Kataru. Mały emirat stał się celem bezprecedensowego szantażu, miał zrezygnować z samodzielnej polityki, odciąć się od Iranu i wygonić ze swojego terytorium wojska tureckie. A także zamknąć znaną na całym świecie telewizję Al-Dżazira (która teraz odwdzięcza się, drążąc temat morderstwa Chaszukdżiego). Katar nie uległ, ale jest odcięty gospodarczo i dyplomatycznie od Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników z Zatoki –  Zjednoczonych Emiratów Arabskich i  Bahrajnu.

Niewykluczone, że ważniejszym powodem do zgładzenia dziennikarza niż jego poglądy w sprawie Jemenu i Kataru był życzliwy stosunek do Bractwa Muzułmańskiego (niektórzy uważają, że był jego członkiem). Z punktu widzenia przeciętnego człowieka Zachodu różnice między ideologiami Bractwa i dominującej w królestwie odmiany islamu, wahabizmu, są niedostrzegalne. Jedno i drugie to fundamentalizm sunnicki, niechętny cywilizacji zachodniej. Dla władców Arabii Saudyjskiej Bractwo, najstarsza i najsilniejsza organizacja islamistyczna, zrodzona w Egipcie, to jednak śmiertelny wróg, zagrażający im terroryści. Bracia uzyskali popularność dzięki długiej działalności charytatywnej wśród najuboższych i wykluczonych Egipcjan, co mogłoby się spodobać najniższym warstwom Saudyjczyków.

Gdy Bractwo w wyniku wyborów demokratycznych objęło sześć lat temu władzę w najludniejszym kraju arabskim (będącym zarazem trendsetterem świata sunnickiego), Rijad przeżył chwilę grozy. Egipska armia obaliła w 2013 roku wywodzącego się z Bractwa prezydenta Mohameda Mursiego, a Saudyjczycy z radością wsparli nowe władze wieloma miliardami dolarów. Egipt pod wodzą marszałka polnego w stanie spoczynku Abd al-Fataha as-Sisiego jest teraz wśród najważniejszych sojuszników MBS.

W jednym z ostatnich tekstów Chaszukdżi napisał, że wraz z obaleniem Mursiego upadła nadzieja na uznanie, że polityczny islam może się stać częścią demokratycznego systemu w Egipcie. Zamiast tego dziesiątki tysięcy egipskich Braci z etykietką terrorystów trafiły do więzień, często z wyrokami śmierci, a reżim As-Sisiego doprowadził do tego, że „polityczne życie jest martwe".

Dziennikarz kierował swój tekst przede wszystkim do władz amerykańskich. Jego zdaniem Waszyngton cierpi na awersję do egipskiego Bractwa Muzułmańskiego. Barack Obama miał to okazywać, gdy byli u władzy – co nie jest prawdą, bo wówczas Amerykanie próbowali się dogadywać z Bractwem, nawet zarzucali mu to potem zwolennicy As-Sisiego. Po obaleniu Mursiego awersja stała się faktem, a w czasach Donalda Trumpa się nasiliła. Nie bez racji Chaszukdżi wskazywał, że Bractwo Muzułmańskie w innych krajach współrządzi (m.in. w Tunezji i Maroku), co spotyka się z pochwałami.

Wielkim sojusznikiem egipskiego Bractwa Muzułmańskiego był i jest turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan. To jedno z pól konfliktu między Turcją i Arabią Saudyjską – zyskało jeszcze dodatkowe znaczenie, gdy Chaszukdżi zginął w konsulacie w Stambule, gdzie na swoją zgubę przyszedł po dokumenty potrzebne do zawarcia małżeństwa.

Karawana idzie dalej

Turcja, która sama ma zszargany wizerunek, odkąd zaczęła się brutalnie rozliczać z domniemanymi zwolennikami nieudanego puczu z 2016 roku, zyskuje na oburzeniu, które spadło na Arabię Saudyjską. Sączone przez nią szczegóły mordu okazały się prawdą. Prezydent Erdogan nie jawi się już kanclerz Angeli Merkel i prezydentowi Emmanuelowi Macronowi takim strasznym dyktatorem, skoro zdecydowali się chwycić go (i prezydenta Rosji) za rękę, pozując kilka dni temu do zdjęcia z okazji szczytu przywódców dotyczącego Syrii.

Turcja, do niedawna krnąbrny sojusznik Zachodu, zyskała też dzięki przekazywaniu szczegółów śledztwa Amerykanom.

Na sprawie Chaszukdżiego korzystają wizerunkowo również inni regionalni rywale Arabii Saudyjskiej – Katar i przede wszystkim Iran. Islamska Republika wspiera terrorystów na Bliskim Wschodzie, wykonuje wyroki śmierci, gnębi przeciwników politycznych, ale nie jest znana z tak okrutnego mordu jak jej wróg z drugiej strony Zatoki Perskiej. Porównać z Arabią Saudyjską może się natomiast Rosja, której ataki bronią chemiczną na terenie Wielkiej Brytanii na Aleksandra Litwinienkę i Siergieja Skripala są nieodłącznym elementem jej wizerunku za granicą.

Wizerunek można zmienić, poza tym nie jest on jednak najważniejszą sprawą na świecie, przynajmniej w wielkich interesach. A z Arabią Saudyjską robią ją czołowe państwa Zachodu. Sprzedawały jej broń, wiedząc, że będzie wykorzystana do bombardowania Jemenu. Tym bardziej nie chcą rezygnować z powodu pocięcia na kawałki dziennikarza.

Wstrzymać dostawy uzbrojenia zdecydowały się Niemcy (nie wiadomo na jak długo). Nie pali się do tego Ameryka, ale jakoś pasuje to do rządzącego nią Donalda Trumpa. Podobnie zachowują się ci, co mieli bronić zachodnich wartości, lewicowi i liberalni przywódcy krajów Unii Europejskiej.

Prezydent Francji uznał, że rozprawianie o embargu na broń z powodu śmierci Chaszukdżiego to demagogia. A socjaliści rządzący Hiszpanią, ręka w rękę z konserwatywną opozycją, zagłosowali w parlamencie przeciwko blokowaniu sprzedaży Saudyjczykom uzbrojenia.

Ciekawe, który kraj zarabia na produkcji pił sekcyjnych?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

2 października 2018 roku będzie kluczową datą w historii postrzegania Arabii Saudyjskiej. Tego dnia do saudyjskiego konsulatu w tureckiej metropolii Stambule wszedł gwiazdor arabskiego dziennikarstwa Dżamal Chaszukdżi (w rozpowszechnionej na świecie transliteracji angielskiej Jamal Khashoggi). I nigdy z niego nie wyszedł, bo go zamordowano.

W momencie, gdy piszę ten tekst, ciała Chaszukdżiego jeszcze nie odnaleziono. O tym, jak zginął, wiadomo głównie dzięki przeciekom z tureckich sił specjalnych, które zdobyte dowody przedstawiły też wywiadom zachodnim, głównie USA. Bezpośrednio lub pośrednio dowody te dotarły do dziennikarzy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi