Po tym jak gruchnęła wiadomość o porozumieniu Jarosława Kaczyńskiego z Jarosławem Gowinem w kwestii nieprzeprowadzania wyborów, co oznacza aktywację trybu ich unieważnienia przez Sąd Najwyższy i rozpisania nowych, czołowi publicyści i komentatorzy rzucili się do wymieniania nazwisk, które mogłyby pojawić się w zastępstwie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, bo jej nie udało się przekonać do siebie wyborów. Na giełdzie nazwisk pojawił się Donald Tusk, Rafał Trzaskowski i Borys Budka. Problem jednak w tym, że zamiana kandydatów w nowych wyborach nie jest taka pewna. Wszystko w rękach Sądu Najwyższego. Izba Kontroli Nadzwyczajnej po rozpatrzeniu sprawozdania PKW i protestów wyborczych nie musi orzekać nieważności całego procesu wyborczego, ale np. samego głosowania. Może uznać, że rejestracja kandydatów, składanie przez nich protestów (które zresztą były), czy też prowadzenie kampanii wyborczej nie budziły aż takich zastrzeżeń, aby cały ten proces unieważnić. Nie wiadomo oczywiście, jak postąpi SN: czy zdecyduje się na całościowe czy częściowe zakwestionowanie wyborów. Jeżeli wybierze ten drugi wariant, w szranki staną ci sami kandydaci.
Czytaj także:
Porozumienie Kaczyński - Gowin. Czy wiemy już wszystko o wyborach prezydenckich 2020
Dziś to SN trzyma klucze do nowych wyborów prezydenckich. Zbiega się to z wymianą władz w SN, która wywołuje olbrzymie kontrowersje w środowisku prawniczym, a o ważności wyborów i dalszym ich scenariuszu będzie decydowała Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Jej działanie, a także niezawisłość orzekających w niej sędziów jest kwestionowana, bo proces ich wyboru rozpoczęła nowa Krajowa Rada Sądownictwa, także kontrowersyjna.
A to już gotowa recepta na kolejną awanturę o bezstronność nowego SN i zapewne też ścieżka prawna do kwestionowania podjętych przez niego decyzji.