Z blisko trzyletnim opóźnieniem wchodzą w życie regulacje, które mają ułatwiać zgłaszanie naruszeń prawa dostrzeżonych w trakcie pracy – np. korupcji, oszustw, wycieku danych osobowych itp. To nie przypadek, że akurat te unijne rozwiązania implementowano tak długo. Wszyscy zainteresowani traktowali je jak gorący kartofel. Najpierw pokłócili się o to, kto w ogóle ma przyjmować zewnętrzne zgłoszenia od obywateli – broniła się przed tym inspekcja pracy, wymigiwał się resort sprawiedliwości (kierowany wtedy przez Zbigniewa Ziobrę). Ostatecznie padło na rzecznika praw obywatelskich, którego ustrojowa funkcja może i pasuje do roli adresata zgłoszeń sygnalistów, ale nie jest to rozbudowany urząd i pojawiają się pytania, czy Biuro RPO poradzi sobie z nowymi obowiązkami.
Ustawa o sygnalistach. Procedury dla sygnalistów bez prawa pracy
Potem pokłócono się o zakres zgłoszeń. Do ostatniej chwili ważyło się to, czy w ramach procedury dla sygnalistów mają być zgłaszane naruszenia prawa pracy, np. mobbing, dyskryminacja, bezprawne zwolnienia, niepłacenie za nadgodziny itp. Ostatecznie, ku jednoznacznie wyrażonemu rozgoryczeniu minister pracy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, takie przypadki wyłączono z ustawy. Dzięki temu procedury dla sygnalistów nie będą dublować działań inspekcji pracy. Ale przy okazji „odpadły” sytuacje, które rzeczywiście mogły napędzić zgłoszenia od sygnalistów, bo akurat na warunki pracy Polacy lubią ponarzekać.
W Polsce zgłaszanie wciąż często traktowane jest jak nieakceptowane społecznie donoszenie państwu
Jeśli dodamy, że ochrona (np. przed zwolnieniem) dla osób, które zdecydują się na dokonanie zgłoszenia, nie jest tak mocna jak np. w przypadku kobiet w ciąży czy działaczy związkowych, a za sygnalizowanie w złej wierze grozi odpowiedzialność karną i odszkodowawczą, to pojawia się wątpliwość czy nowe przepisy będą powszechnie stosowane. Tym bardziej że w Polsce zgłaszanie wciąż często traktowane jest jak nieakceptowane społecznie donoszenie państwu.