Wydarzenia minionego tygodnia pokazują, że Europa znalazła się na ostrym zakręcie. Po blisko półwieczu względnie stabilnego (choć dla nas fatalnego) podziału na dwa bloki, po dekadach gospodarczego sukcesu zachodniej części kontynentu, po zniknięciu żelaznej kurtyny, rozpadzie ZSRR i odbudowie gospodarki rynkowej na wschodzie, po stopniowym rozszerzeniu Unii Europejskiej i po 20 latach pozornego „końca historii” nagle wszystko się odwróciło. Na Stary Kontynent powrócił strach przed wojną.
PKB na głowę mieszkańca krajów zachodnioeuropejskich zwiększył się w ciągu minionych kilkunastu lat tylko symbolicznie, wzrosły za to znacząco koszty życia. No a przede wszystkim silnie podniosła się fala frustracji, zwielokrotniając poparcie dla partii populistycznych, zwłaszcza (choć nie tylko) prawicowych. Czy Europie grozi powtórka z historii – historii gospodarczych, politycznych i społecznych wstrząsów, których doświadczała w minionym wieku?
Wielka Brytania przeżyła właśnie wybory parlamentarne, w których konserwatyści zdobyli najmniejszą liczbę mandatów w swojej niemal czterystuletniej historii. Jedyna porównywalna katastrofa to wybory w roku 1906, które oddały pełnię władzy liberałom. Główne tematy wyborów były wtedy te same co dzisiaj: inflacja, zła sytuacja gospodarcza, a także rządowy plan silnego wzrostu ceł na towary europejskie (ówczesny odpowiednik brexitu). Dwanaście lat później konserwatyści znów rządzili, a liberałowie zostali zepchnięci ze sceny i zastąpieni przez Partię Pracy. Ale w międzyczasie była też wojna światowa… Brrr!
Wstrząsana społecznymi niepokojami i zmagająca się z problemami finansowymi Francja też przeżyła zarządzone znienacka przez prezydenta wybory. Cóż to przypomina? Oczywiście, że awaryjne zwołanie przez Ludwika XVI w roku 1789 parlamentu w celu uchwalenia nowych podatków i ratowania budżetu. Ale odcięty dotąd od władzy „trzeci stan” (czyli lud) zamiast królowi pomóc, rozpoczął rewolucję i sam uciął mu głowę. Brrr! Francji grozi teraz polityczny paraliż. Ale Zjednoczenie Narodowe (dzisiejszy „trzeci stan”) zostało chwilowo przyhamowane w swoich rewolucyjnych zapędach i w walce o przejęcie władzy.
W Niemczech, gdzie wzrost gospodarczy jest słabszy niż w Wielkiej Brytanii, problem inflacyjny większy niż we Francji, a rząd jeszcze mniej popularny niż w obu tych krajach, wybory dopiero za rok. Ale wybory do Parlamentu Europejskiego też pokazały znaczący wzrost poparcia dla prawicowo-populistycznej AfD, która przeskoczyła swoim wynikiem współrządzącą socjaldemokrację. Brrr! (myśli każdy Europejczyk, przypominając sobie historię Niemiec z lat 30.). Na szczęście obecna sytuacja jest nieco bardziej złożona: AfD wyrosła na główną siłę polityczną, cieszącą się poparciem 30 proc. społeczeństwa, ale tylko w postenerdowskich wschodnich landach (poza Berlinem). We wszystkich zachodnich bije ją wciąż na głowę chadecja.