Mariusz Janik: Transformacja energetyczna? To spisek, rzecz jasna

Transformacja energetyczna, jak cały zresztą zrównoważony rozwój, to oczywista intryga Brukseli – usłyszymy, wsłuchując się w szepty na ulicach i co ciemniejszych kątach biznesowych gabinetów. Czyżby więc mądrzy politycy robili dobrze, wydając kasę przeznaczoną na transformację na inne cele?

Publikacja: 20.02.2024 03:00

Mariusz Janik: Transformacja energetyczna? To spisek, rzecz jasna

Foto: Adobe Stock

Mechanizm systemu zakupu pozwoleń na emisję CO2 został wymyślony przez Brukselę w sposób wyjątkowo perfidny: oto pieniądze, wydzierane przedsiębiorstwom za zanieczyszczanie atmosfery i podgrzewanie klimatu, miały finalnie wracać do systemu, rzekomo, by finansować zmiany, które obniżałyby poziomy emisji, a zatem konieczność wykupu kolejnych pozwoleń na emisje. Ale któżby wymyślił system, który zarabia na samolikwidację? W tym musi być jakiś utajony zamysł. Tyle że każdy spryciarz doskonale wie, o co chodzi: torowanie drogi zachodniemu, najpewniej niemieckiemu, biznesowi. Tłuką tyle tych wiatraków, komuś muszą je wcisnąć!

Jak sprytnie wydawać pieniądze z ETS

Nic zatem dziwnego, że dotychczas wpadające z ETS złotóweczki rządzący kierowali na bieżące potrzeby, niekoniecznie zbieżne z tym, co w Brukseli rozumie się jako transformację. Co prawda, raz do roku trzeba się Unii wyspowiadać, na co się te złotóweczki puściło, ale wtedy nie pozostaje nic innego, jak zrobić szybki audyt wszystkich wydatków i coś tam dobrać. Banknoty nie są znaczone, więc można wrzucić do koszyka i dopłaty z programów takich jak „Mój prąd” czy „Mój elektryk”, jak i choćby wydatki na modernizację kolei, w końcu to transport niemal bezemisyjny.

Czytaj więcej

Na co poszły miliardy z uprawnień do emisji CO2? Uciekają środki na transformację

Klarowny system jak specjalny fundusz, który rozdysponowywałby pieniądze z ETS w czytelny sposób, okazał się niepożądany. Aż dziwne, patrząc na funduszologię stosowaną w ostatnich latach. Albo wróć: całkowicie zrozumiałe. W końcu specjalne fundusze służą do tworzenia mgły, w której pogubią się wrogowie Polski, zwłaszcza tacy unijni audytorzy – a nie do ułatwiania im pracy.

Jakie są koszty transformacji energetycznej

Transformacja energetyczna – i będący jej forpocztą system ETS – bywała przed laty wyceniana na kilkaset miliardów złotych (albo euro – zależy, kto akurat odsłaniał brukselskie knowania). Dzięki dzielnym obrońcom status quo nie posunęliśmy się w niej szczególnie daleko, a na dodatek Polkom i Polakom dobitnie odsłonięto zło, jakie czai się na nich w mrokach nocy pozbawionej CO2 i innych gazów cieplarnianych oraz spalin. To wszystko oczywiście piramidalna ironia, ale ciekawe, na ile nowy rząd będzie dreptać tą ścieżką.

Czytaj więcej

Globalne ocieplenie zmorą biznesu. Ale nie wszyscy tracą

Mechanizm systemu zakupu pozwoleń na emisję CO2 został wymyślony przez Brukselę w sposób wyjątkowo perfidny: oto pieniądze, wydzierane przedsiębiorstwom za zanieczyszczanie atmosfery i podgrzewanie klimatu, miały finalnie wracać do systemu, rzekomo, by finansować zmiany, które obniżałyby poziomy emisji, a zatem konieczność wykupu kolejnych pozwoleń na emisje. Ale któżby wymyślił system, który zarabia na samolikwidację? W tym musi być jakiś utajony zamysł. Tyle że każdy spryciarz doskonale wie, o co chodzi: torowanie drogi zachodniemu, najpewniej niemieckiemu, biznesowi. Tłuką tyle tych wiatraków, komuś muszą je wcisnąć!

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację