Szansa na dobrowolny ZUS jest mniej więcej taka sama – 0,00 proc. No, może 0,01. Trochę więc mnie zdumiewa, jak wielu ekspertów tę niszową propozycję skrytykowało. I to dość zapalczywie. Dlaczego 20 lat temu zapalczywie krytykowano pomysł emerytury obywatelskiej, to wiem. Równa emerytura dla wszystkich to brak składek emerytalnych, z których OFE pobierały sobie na dzień dobry 10 proc. Oznaczało to koniec OFE – czyli Obowiązkowych (wówczas) Funduszy Emerytalnych, nazywanych dla zmyłki „otwartymi”.
Było o co walczyć. Ale dziś? Czytam, że to zły pomysł, bo przedsiębiorcy, którzy skorzystają z dobrowolności ZUS (w domyśle: z chciwości i/lub głupoty), później nie będą mieć emerytury. I – uwaga! – państwo i tak będzie musiało im ją zapewnić. Spieszę więc przypomnieć, że właśnie emerytura obywatelska jest najtańszym, najefektywniejszym i najbardziej sprawiedliwym sposobem zapewnienia wszystkim emerytury.
Dla dobra systemu pojawił się pomysł objęcia składkami rolników i mundurowych. „Reformowanie KRUS” powraca od 1999 r. systematycznie. Rolnicy stali OFE ością w gardle. W istocie, cała ta „reforma KRUS” sprowadzać się ma do jednego: podwyższenia składek – czyli podatków – dla rolników. Podkreślano ich „niesprawiedliwe przywileje”. Bo przecież niesprawiedliwe jest, że pracownicy i przedsiębiorcy płacą składki na ZUS znacznie wyższe niż rolnicy na KRUS.
Owszem, to nie jest sprawiedliwe. Ale jeśli rolnicy są „uprzywilejowani”, to logicznie rzecz biorąc, pracownicy są „dyskryminowani”? Na utyskiwanie, że rolnicy są uprzywilejowani, trzeba więc im podnieść składki, można odpowiedzieć, że lepiej byłoby zaprzestać dyskryminowania pracowników i przedsiębiorców i im składki obniżyć. A podwyższyć podatki dużym korporacjom.
Ale korporacje pomysł emerytury obywatelskiej zwalczają dziś tak samo, jak kiedyś robiły to OFE. Bo on jest związany nie tylko z likwidacją składek, ale i z wprowadzeniem podatku przychodowego od korporacji.