Poprzednio wspominałem o traumatycznej zdradzie Macieja Rybusa, o kluczowym dla globalnej geopolityki bezpieczeństwie żeglugi statków wycieczkowych po Zalewie Wiślanym (żeby znowu jacyś Francuzi nie powiedzieli, że „nie chcą umierać za przekop”), o ryzyku rozbudowy lotniska w Radomiu wobec poważnej groźby niemieckiego desantu z Afryki, na którą zwrócił uwagę pewien znany z przenikliwości swoich analiz polityk.
No i proszę: napięcie nie słabnie, a cały świat z zapartym tchem i z najwyższą uwagą łowi każdą informację płynącą z Warszawy. A jest czego słuchać, wystarczy popatrzeć na garść newsów z ostatnich dni, którymi żyją światowe media. Po pierwsze, czy minister Ziobro złożył premierowi Morawieckiemu życzenia urodzinowe. Po drugie, czy zostanie u nas wreszcie wdrożony wielki plan inwestycji w energetykę opartą na węglu (jeśli będzie realizowany równie sprawnie jak CPK, prom Batory i samochód Izera, raczej nie ma się czego obawiać). Po trzecie, czy premier stanął na czele krytyków Polskiego Ładu (który sam sprokurował) i czy prezes Kaczyński przejęzyczył się, mówiąc o źle działającym sądownictwie, czy po prostu zapomniał dodać, że jest to wina Unii Europejskiej. No i oczywiście po czwarte, kto podrzucił naszemu rządowi sfałszowany (w stosunku do obietnic) Krajowy Plan Odbudowy, zmieniający nasz kraj w brukselską kolonię w zamian za garść srebrników: chytrzy unijni urzędnicy czy też zdrajcy zasiadający przy rządowym stole?
Jeśli już wspomniałem o Unii Europejskiej, warto ten temat pociągnąć. Zgodnie z opinią wyrażaną przez zdecydowaną większość Polaków, korzyści z naszego członkostwa to unijne fundusze oraz swoboda podróżowania (dla zamożniejszych na wakacje, dla uboższych do pracy za granicą). Tylko niewielki odsetek zauważa jakieś korzyści gospodarcze (za to część uważa, że gospodarczo tracimy na członkostwie), a wzrost bezpieczeństwa kraju dostrzegają naprawdę nieliczni. Jest to zjawisko niezwykle groźne. Unia powstała głównie po to, by swoim członkom zapewnić bezpieczeństwo i rozwój gospodarczy. Większość Polaków tego nie widzi, i to z oczywistego powodu: przy każdej zbudowanej z użyciem unijnych pieniędzy autostradzie i ścieżce rowerowej stoi tablica z gwieździstą flagą. Ale przed biurowcami, fabrykami i centrami logistycznymi, które powstały właśnie dlatego, że Polska jest członkiem Unii i w pełni uczestniczy we wspólnym europejskim rynku, takich tablic nie ma. Daje to znakomitą pożywkę ignorantom „dowodzącym”, jak to nasz kraj traci na członkostwie. I grozi tym, że jeśli przez nieudolność rządzących dostaniemy mniej pieniędzy z unijnego budżetu, większość Polaków może stwierdzić: no cóż, to może rzeczywiście Unia nie jest nam potrzebna. W końcu jak bankomat przestaje działać, to można go zdemontować.
A w tym samym czasie, tuż za naszą granicą, tysiące ludzi walczą i giną za to, żeby ich kraj mógł wstąpić do Unii. Bo oni rozumieją to, co większość Polaków rozumiała 20 lat temu, ale zdążyła zapomnieć przy czynnym wsparciu części polityków. Że członkostwo w Unii to nie dostęp do unijnej kasy, ale przede wszystkim wybór drogi rozwoju kraju: cywilizacyjny, gospodarczy i polityczny.