Pan premier zwołał w piątek konferencję, by z dumą oznajmić, że waloryzacja emerytur w tym roku wyniesie 7 proc. i będzie wyższa niż wymagana ustawowo. Mało tego, oprócz 13. emerytury w kwietniu, będzie w tym roku jesienią emerytura numer 14. Tak, ta sama, która po wypłacie z ub.r. miała wedle przedstawicieli rządzącego ugrupowania być tylko jednorazowym wydarzeniem.
Zapytam, wobec tego: a gdzie 15. emerytura? A potem 16., 17. itd. Jestem pięćdziesięciolatkiem i oczekuję, że gdy w końcu będę kiedyś szedł na emeryturę, rząd wypłacać będzie po 24 świadczenia rocznie. Przecież przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. prezydent Duda obiecywał nie tylko 14., ale i 15. emeryturę, by stopniowo dojść do pełnych 12 dodatkowych świadczeń.
Czekam na 24. emeryturę – to oczywiście wezwanie ironiczne. Na poważnie, to zastanawiam się, czy ktoś kiedyś powstrzyma absurd kupowania głosów starszego elektoratu za gotówkę? PiS wprowadził 13. emerytura w kwietniu 2019 r. tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wyłącznie po to, by zwiększyć szanse swoich kandydatów. Z tego samego powodu przekształcił potem 13. z jednorazowej w powtarzalną i wypłacił jeszcze 14.
Owszem, seniorom należy się utrzymanie realnej wartości emerytur, bo mocno podgryza je wysoka inflacja. Trzeba mieć jednak świadomość, że wszelkie indeksacje dochodów są proinflacyjne (przekonaliśmy się o tym w 1989, kiedy wywalczona przy okrągłym stole indeksacja płac wspierała efekt drugiej rundy), dlatego nie należy z nimi przesadzać i podwyższać ponad standardowo. „Naste” emerytury to już jawne dolewanie benzyny do ognia inflacji.
Kupowanie w ten sposób głosów seniorów jest kosztowne – ekonomiści oceniają, że 14. obciąży podatników kwotą 11-12 mld zł – ale politycznie opłacalne. Emerytów jest dobrze ponad 7 mln i ich liczba rośnie w wyniku starzenia się społeczeństwa. Najnowszy spis powszechny pokazał, że w zaledwie 10 lat przybyło 1,8 mln osób w wieku poprodukcyjnym (60/65 lat i więcej), a jednocześnie ubyło 1,9 mln osób w wieku produkcyjnym.