Przyznaję, że zaskoczyła mnie informacja o problemach klientów Lasów Państwowych (LP), którzy oburzają się zmianą ustabilizowanych przez lata reguł sprzedaży drewna. A konkretnie zaskoczył mnie fakt, że w tzw. sprzedaży systemowej, do której trafiało 80 proc. drewna z LP, w aukcjach dla stałych klientów obowiązywały maksymalne ceny. Z punktu widzenia klienta to fantastyczna rzecz, móc uczestniczyć w aukcji, w której wyznaczona jest maksymalna cena. Kto by nie chciał (jako nabywca, rzecz jasna) mieć gwarancji, że za towar albo usługę nie zapłaci więcej niż X zł?
Z wolnym rynkiem ma to jednak niewiele wspólnego, bo tam o cenach decydują zwykle prawa podaży i popytu. Tymczasem popyt na drewno skoczył w 2021 r. tak gwałtownie (wskutek odbicia po trzech falach pandemii), że jego ceny na światowych giełdach wzrosły przejściowo ponadtrzykrotnie w porównaniu z 2020 r. Efekt był łatwy do przewidzenia – nasi krajowi przetwórcy drewna, na czele z producentami mebli, wszczęli alarm, że zagraniczni pośrednicy drenują polski rynek. Faktycznie, kupując drewno na aukcjach z maksymalną ceną, pośrednicy zarabiali krocie na jego eksporcie, podbijając jednocześnie ceny surowca w kraju. Problem można było rozwiązać albo przez zakaz eksportu (o co bezskutecznie apelowała branża drzewna), albo przez większe urynkowienie sprzedaży.
Trudno się więc dziwić, że Lasy Państwowe zmniejszyły udział sprzedaży systemowej i rozważają odejście od cen maksymalnych. To racjonalny ruch w czasie tak silnych zawirowań w gospodarce i rosnącej na całym świecie inflacji. Utrzymanie dotychczasowych zasad sprzedaży drewna można by uznać za działanie na szkodę przedsiębiorstwa. A także nas wszystkich, bo jeśli drewno z polskich lasów będzie można kupić taniej niż w sąsiednich krajach, to niedługo tych lasów zostanie nam niewiele.
Jednocześnie zmiana polityki LP może być cegiełką powiększającą inflację; wyższe ceny drewna w połączeniu z podwyżką cen energii i rosnącymi kosztami pracy niechybnie przełożą się na podwyżki cen w sklepach meblowych. A to oznacza spore ryzyko dla producentów mebli, dla których proste przerzucenie kosztów na klienta może się źle skończyć. Konsumenci, którzy muszą przełknąć dwucyfrowe podwyżki w codziennych zakupach i podstawowych usługach, będą ograniczać inne wydatki, choćby na meble. Wtedy, w warunkach rynkowych, zadziała prawo popytu i podaży, które wymusi spadek cen drewna. Tak właśnie dzieje się teraz w kraju, który jest symbolem gospodarki wolnorynkowej, w USA.