Ofertę mieszkania nasi czytelnicy znajdują w jednym z portali ogłoszeniowych. – Za 30-metrową kawalerkę przy Jaktorowskiej, a więc w świetnym punkcie Warszawy, właścicielka chciała 1,4 tys. zł – opowiada pan Albert. – Były zdjęcia lokalu. Spodobały się i mnie, i mojej dziewczynie.
Bo jest za granicą
„Właścicielka" prosi wyłącznie o wiadomości tekstowe przez WhatsAppa. – Dopytuje, czy palimy, czy mamy psa. Chcemy mieszkanie obejrzeć, ale „właścicielka" pisze, że jest za granicą, a kluczy nikomu nie zostawiła – opowiada niedoszły najemca. – Kiedy prosi o 300 zł na „rezerwację oferty" (tłumaczy, że nie chce wydawać pieniędzy na podróż, jeśli lokatorzy nie są zdecydowani), młodzi ludzie przelewają pieniądze. – „Wynajmująca" prosi też o skan dowodu osobistego, żeby przygotować umowę. Niestety, przesłaliśmy – mówi czytelnik. – Dostaliśmy projekt umowy z danymi „właścicielki".
Nazwisko brzmi dziwnie. Czytelnicy sprawdzili w specjalnej bazie, ile osób w Polsce takie nazwisko nosi. – Kiedy wyskoczyło „zero", pociemniało mi w oczach – mówi pan Albert. – Pojechałem pod podany adres. Mieszka tam Bogu ducha winna emerytka.
Czytelnik zaczął przestawiać litery w nazwisku, jakim przedstawiła się „właścicielka" lokalu. I tak trafił poprzez media społecznościowe do pani Pauliny. – Ona też została oszukana. To jej danymi posłużyła się „wynajmująca", kontaktując się z nami. Zgadza się imię, PESEL, a nazwisko powstało z przestawienia liter – mówi czytelnik.
Oszuści na rynku nieruchomości uaktywniają się m.in. przed rokiem akademickim.