W mieszkaniówce ciągle gorąco. Rynek podgrzewają spekulacje o zakończeniu w przyszłym roku programu „Bezpieczny kredyt 2 proc.”
– Podaż mieszkań jest zdecydowanie mniejsza niż popyt – zauważa Krzysztof Kabaj, członek zarządu Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości (PFRN). – W zasadzie sprzedaje się wszystko. Lokale mieszczące się w limicie „Bk 2 proc.” schodzą na pniu, często za cenę wyższą niż ofertowa. Chętnych na jeden taki lokal jest kilku.
Szybkie transakcje
Krzysztof Kabaj podaje przykłady. 29-metrową kawalerkę na krakowskim osiedlu Avia wystawioną za 399 tys. zł sprzedano w kilka godzin za 415 tys. zł. Konieczna była licytacja. – Pierwszych czterech oglądających było umówionych już po dwóch godzinach od publikacji oferty – mówi ekspert PFRN.
Mieszkanie w Nowej Hucie o pow. 46 mkw. oferowane za 700 tys. zł zmieniło właściciela za 710 tys. – Praktycznie mało który lokal sprzedaje się dziś za cenę ofertową – mówi Kabaj. – Byliśmy przyzwyczajeni do negocjacji „w dół”, teraz są negocjacje „w górę”. Oczywiście, nie ma reguły. Dla niektórych sprzedających ważniejsze jest słowo honoru. Sprzedają mieszkanie pierwszemu oglądającemu, który zadeklarował zakup po cenie ofertowej, mimo że następni zaproponowali więcej – zauważa.
Także Joanna Puchalska z agencji Freedom Nieruchomości Warszawa Śródmieście ocenia, że rynek jest wciąż rozgrzany. – Gdy pojawia się nieruchomość godna uwagi, trzeba szybko podejmować decyzję. Od ręki sprzedają się kawalerki i mieszkania dwupokojowe o powierzchni 40–45 mkw. – mówi. – Ich nabywcy rzadko negocjują cenę ofertową. Mają świadomość, że jeśli jej nie zaakceptują, mieszkanie pewnie kupi ktoś inny.