Od kilku miesięcy wypada zastępować posiłki białkowym koktajlem z soi. Jego producent obiecuje, że „pełnowartościowy posiłek w płynie" gwarantuje szczupłą sylwetkę, dostarczając niezbędnych składników odżywczych.
Ciągle słyszę, że ktoś jest na jakiejś diecie, ale rzadko kto mówi, że odżywia się w ten lub inny sposób. Dieta to sposób żywienia, a my to słowo zaczęliśmy rozumieć jako: „czegoś mi nie wolno, coś mi zabierają, czegoś muszę się pozbyć i mam to zastosować w czasie". Polskie rozumienie słowa dieta bardzo wypaczyło podejście do tego, jak ukształtować właściwe nawyki żywieniowe, poczynając od najwcześniejszych lat życia człowieka. Modna dziś białkowa dieta płynna to nic innego jak odpowiednik modnej niegdyś diety Cambridge. W dodatku oferuje smak czekoladowy czy waniliowy, przypominając o tym, co człowiek lubi jeść.
I do czego chciałby wrócić po zakończeniu diety. Czy dlatego jesteśmy skazani na efekt jo-jo?
Przychodzi moment, że kończymy dietę i wracamy do starych nawyków. A nawyk to coś, co robimy bezwiednie. Nie wierzmy, że jakaś aktorka czy modelka schudła na restrykcyjnej diecie i nigdy nie miała efektu jo-jo. Bo ona brak efektu jo-jo okupuje potwornym wysiłkiem: już o 5 rano jest na siłowni, gdzie przez dwie godziny ćwiczy pod okiem prywatnego trenera, żeby wyjść tuż przed siódmą, kiedy otwierają siłownię i ktoś ją może zobaczyć. To się nie dzieje bez wysiłku, choć ta pani może się zarzekać, że sylwetkę zawdzięcza wyłącznie czerwonemu koktajlowi. Reakcja na odchudzanie to także kwestia genetyki. Mój rodzony brat może zjeść cztery tabliczki czekolady i nic po nim nie widać. Ja zjem pół tabliczki i widać od razu.
Jedna z diet bazuje właśnie na genetyce, a przynajmniej tak twierdzą jej twórcy. Dieta oparta na DNA obiecuje chudnięcie dzięki eliminacji pożywienia, które sprzyja tyciu u danego człowieka. Jedna z aktorek zarzeka się, że dopiero na tej diecie udało jej się zrzucić pociążowe kilogramy.