Siergiej Szojgu odwiedził stolicę Mjanmy (dawniej Birmy) 22 stycznia. Gościł go przywódca tamtejszej armii generał Min Aung Hlaing, pod adresem którego jeden z najważniejszych ludzi Rosji nie szczędził komplementów. Podziękował przede wszystkim za udział generała w paradzie z okazji 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej, która w Moskwie odbywała się 24 czerwca. Dziękował też za częsty udział birmańskich wojskowych we wspólnych manewrach z Rosją (uczestniczyli m.in. w ćwiczeniach Kaukaz-2020).
Birmański wojskowy udzielił wtedy jednego z nielicznych wywiadów. Na łamach rosyjskiej gazety „Argumenty i Fakty" zapewniał, że armia dopilnuje porządku podczas „demokratycznych wyborów jesienią". Stwierdził także, że nie zamierza „wchodzić w politykę". – Współczesna demokratyczna Mjanma wiele zawdzięcza wojskowym – mówił. Tłumaczył, że rola wojskowych i ich wpływ na sytuację w kraju jest uwarunkowana „zagrożeniami terrorystycznymi".
Czy lecąc do Mjanmy, rosyjski minister obrony mógł nie wiedzieć o tym, że tydzień później jego rozmówca przeprowadzi zamach stanu, aresztuje przeciwników i przejmie kontrolę nad krajem? – Jeżeli rosyjscy attachés wojskowi wykonują tam dobrze swoje obowiązki, musieli mieć kontakty w środowisku wojskowych i posiadać informacje o sytuacji w kraju. Szojgu musiał mieć taką wiedzę – mówi „Rzeczpospolitej" Aleksander Golc, czołowy rosyjski analityk wojskowy i publicysta. – Z innej zaś strony, mając nawet taką wiedzę, postanowiono nie odwoływać tej wizyty. Bo w ten sposób Rosja zajęłaby określone stanowisko wobec wydarzeń w Mjanmie – tłumaczy.
W odróżnieniu od większości państw zachodnich Rosja, podobnie jak Chiny, bardzo wstrzemięźliwie reaguje na wydarzenia w leżącym w południowo-wschodniej Azji państwie.
Mjanma nie jest największym partnerem handlowym Moskwy w tym regionie, wymiana handlowa wynosi nieco ponad 400 mln dolarów. To nic w porównaniu z gospodarczą współpracą Rosji z sąsiednimi Bangladeszem czy Tajlandią (nie wspominając o Chinach).