Telewizja powstała w 2007 roku, w czasach represji i de facto międzynarodowej izolacji Białorusi. Rok wcześniej Aleksander Łukaszenko został prezydentem po raz trzeci, rozpędził największe od początku lat 90. protesty i wsadził do więzienia swoich oponentów.
Obecnie jest to jedyna niezależna stacja na Białorusi, nadająca w języku białoruskim. Przyszłość telewizji postawiło pod dużym znakiem zapytania ocieplenie relacji pomiędzy Mińskiem i Warszawą, które rozpoczęło się na początku ubiegłego roku. Szef MSZ, które przez dziesięć lat było głównym donatorem stacji, stwierdził, że „dotychczasowa formuła działania Biełsatu się wyczerpała”. W konsekwencji resort wypowiedział umowę Biełsatowi i tym samym wywołał burzliwą dyskusję, zwłaszcza w białoruskich niezależnych mediach. W tamtejszym środowisku demokratycznym zaczęto nawet mówić, że Biełsat stał się kartą przetargową w polsko-białoruskich stosunkach.
– Udałam się do MSZ w 2016 roku z pewną propozycją i nadzieją na wsparcie. Minister Witold Waszczykowski ironicznie powiedział mi „cóż, nie obaliliście Łukaszenki”. Ale nie to było celem naszej telewizji – mówi „Rzeczpospolitej” Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor TV Biełsat.
Obecnie pieniądze dla stacji znalazły się w rezerwie celowej budżetu państwa, które – o ironio – są w dyspozycji MSZ. O przyznaniu 20 mln złotych wsparcia dla Biełsatu zdecydował w środę Sejm, ale nie tylko. – Otrzymaliśmy poparcie Jarosława Kaczyńskiego. Nie ukrywam, że zwróciłam się do niego w tej sprawie, ponieważ uważam, że Biełsat jest częścią polityki wschodniej prowadzonej przez jego zmarłego brata. - To jedyna, konkretna, namacalna rzecz, która się udała w naszej polityce wschodniej i która przetrwała – twierdzi Romaszewska-Guzy.
Od lat dziennikarze Biełsatu działali nielegalnie na Białorusi. Władze w Mińsku nie wydawały im akredytacji, a taką muszą posiadać wszyscy zagraniczni korespondenci. Było to przyczyną licznych zatrzymań dziennikarzy stacji, zakończonych aresztem. Do przełomu doszło na początku ubiegłego roku, gdy po raz pierwszy akredytowano kilku korespondentów Biełsatu. A działo się to wtedy, gdy w Warszawie otwarcie mówiono o zamknięciu stacji. Ale przedstawiciele władz w Mińsku nagle doszli wtedy do wniosku, że „Biełsat im nie przeszkadza”.