Z inicjatywy PAN w piątek ma ruszyć „Forum dla praworządności". Do wspólnego stołu zasiądą przedstawiciele władzy politycznej, sądowniczej, samorządów prawniczych, środowisk naukowych i organizacji pozarządowych. Tematem rozmów ma być rzecz jasna reforma sądownictwa, którą forsuje PiS. Na spotkaniu zabraknie przedstawicieli Kościoła.
„Gdy narasta kryzys, musi istnieć forma dialogu, w której uczestniczą osoby szanujące się i próbujące się porozumieć" – tak ideę tego spotkania tłumaczył w rozmowie z „Rz" prof. Jerzy Duszyński, prezes PAN. Dodawał, że inicjatywę forum popierają m.in. dziekani wydziałów prawa państwowych uczelni wyższych, a także abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
Z informacji „Rz" wynika, że ze strony arcybiskupa pojawiła się propozycja aktywnego udziału w forum przedstawiciela Kościoła. Nie została przyjęta. Kościół nie weźmie udziału w spotkaniu nawet w charakterze obserwatora.
Nie wiadomo, skąd taka decyzja. Zdaniem naszych zorientowanych w temacie rozmówców obecność przedstawiciela Kościoła z jednej strony mogłaby być sprawą dość drażliwą dla niektórych środowisk, z drugiej zaś mogłaby zaszkodzić samemu Kościołowi, który opowiedziawszy się za takim lub innym rozwiązaniem, zostałby natychmiast ustawiony po jednej stronie sporu. To argumenty w zasadzie racjonalne i do przyjęcia.
Niestety – chociażby w świetle ostatnich badań dotyczących zaufania do Kościoła i oceny jego działań, które w ostatnim czasie poleciały na łeb na szyję – można też uznać, że odmowa ta wynika z tego, że Kościół nie cieszy się już takim autorytetem jak przed laty, gdy jako gwarant umów społecznych brał udział w obradach Okrągłego Stołu. Uprawniona będzie w tej sytuacji teza, że na jego własne życzenie. W ciągu ostatnich lat Kościół kilka razy miał szansę odegrania znaczącej roli, ale z niej nie korzystał. Przy narastającym konflikcie społecznym hierarchowie, nagabywani, czy to nie jest właściwy moment, by wejść do gry, odpowiadali zdawkowo, że Kościół mógłby w sporze odegrać rolę mediatora, ale tylko wtedy, jeśli zwaśnione strony o to poproszą. A skoro nie prosiły, Kościół odpuszczał – także z lęku o to, by jego ewentualnego krytycznego głosu nie wykorzystano w doraźnej walce politycznej. Czasem mówiono, że to roztropne milczenie.