W Ukrainie walczyli do tej pory ramię w ramię z rosyjską armią, licząc się z tym, że mogą ponieść wysokie straty. Nie wiadomo dokładnie, ilu najemników bierze udział w walkach. Rząd USA ocenia ich liczbę na 50 000 i nałożył sankcje na Grupę Wagnera, która jest zaklasyfikowana jako „znacząca międzynarodowa organizacja przestępcza”.
Więcej niż najemnicy
Rosyjski rząd, który od dawna publicznie dystansuje się od Grupy Wagnera, do tej pory oskarżał USA o demonizowanie jej bez powodu. Jej założyciel i lider, przedsiębiorca Jewgienij Prigożyn, dopiero we wrześniu ubiegłego roku przyznał, że ma z nią cokolwiek wspólnego. Jak twierdzi, założył ją w 2014 roku. To coś więcej niż tylko oddział najemników. Jeszcze przed najnowszymi wydarzeniami pojawiało się coraz więcej sygnałów, że rząd w Moskwie chce ograniczyć jej wpływy.
Czytaj więcej
W piątej Jewgienij Prigożyn, szef Grupy Wagnera oświadczył, że rosyjska armia ostrzelała obóz jego najemników, zadając im ciężkie straty i zapowiedział odwet, który - jak się szybko okazało - przybrał postać marszu na Moskwę. Marsz ten zakończył się niespodziewanie w sobotę wieczorem. Jewgienij Prigożyn, jak zapowiedział Kreml, wyjedzie na Białoruś.
Prigożyn jest bogatym rosyjskim biznesmenem, o którym mówi się, że pozostaje w bliskich stosunkach z prezydentem Federacji Rosyjskiej. Często nazywany jest „kucharzem Putina”, ponieważ kiedyś prowadził restaurację w Petersburgu, w której Putin lubił jadać posiłki. Ale zredukowanie go do tego faktu, byłoby jawnym niedocenianiem.
Niektórzy komentatorzy nawet widzieli w Prigożynie przyszłego ministra obrony Rosji. Jednak zawsze było wątpliwe, czy Putin naprawdę wyrzekłby się swojego wieloletniego ministra Siergieja Szojgu; zwłaszcza, że dopiero w połowie stycznia tego roku bliski powiernik Szojgu, szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow, został głównodowodzącym operacji w Ukrainie.