W niedzielę prodemokratyczna Białoruś znów wyszła na ulice. To już szósta niedziela protestów i jeśli Łukaszenko myślał, że manifestacje Białorusinom się przejedzą albo znudzą, to głęboko się mylił. Nie przestraszyły ich ani brutalne akcje OMON-u, ani tortury, ani prześladowania w zakładach pracy. Dziś już nie ma wątpliwości, że próg, za którym jest marzenie o wolności, w Mińsku przekroczono i nawet jeśli siła jest wciąż po stronie coraz bardziej błaznującego dyktatora, to jego dni są policzone. Przegra, choć dziś jeszcze nie wiadomo kiedy.
Przyszłość Białorusi jest zależna od ciągłości i siły protestów, ale też determinacji dwóch kobiet. Jedna to Swiatłana Cichanouska, prezydent elekt, bo tak się przedstawia. Chwilowo na emigracji, ale – jak przyznała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” – zakochana w swojej ojczyźnie i marząca o powrocie do domu. Polityk z przypadku, a może raczej z wierności. Tuż po wyborach mogło się wydawać, że przepadnie, jak wielu dotychczasowych kontrkandydatów Łukaszenki. Ale dziś już wiemy, że nie jest tylko wirtualną kreacją na zamówienie przeciwników reżimu. To polityk z krwi i kości. Z budzącym się coraz mocniej przekonaniem o swojej misji i roli oraz dyskretną, ale zauważalną charyzmą.
Druga to Swiatłana Aleksijewicz, wybitna pisarka, laureatka literackiej Nagrody Nobla. Dziś jedyna pozostająca na wolności członkini opozycyjnego komitetu koordynacyjnego. Postać pomnikowa. Dla Białorusinów bez wątpienia świętość, bo jest żywym dowodem narodowej odrębności i znaczenia narodu w światowej kulturze. Aleksijewicz jest też świetnie znana na Zachodzie, więc strzegą progu jej domu europejscy ambasadorowie, a każda represja odbiłaby się wielkim echem w całym świecie. Dwie kobiety, o różnym statusie i z różnym dorobkiem, ale z tą samą misją – reprezentowania wolnościowych tęsknot swojego narodu.
Dla Łukaszenki obie w jakimś sensie nietykalne. Próba zamachu na przebywającą na Litwie Cichanouską czy atak na Aleksijewicz byłyby jak przekroczenie Rubikonu. W dłuższej perspektywie zabójcze. Pewnie świetnie o tym wie, więc swoją walkę o władzę chce oprzeć już nie na „siłowikach”, ale bezpośrednio na Władimirze Putinie. W poniedziałek ma się z nim spotkać. Czy przekona go do podtrzymania władzy? A może będzie negocjować to, co osobiście dla niego ważniejsze: bezpieczny azyl na Rublowce dla siebie, rodziny i ukradzionych pieniędzy? O tym przekonamy się już w najbliższych dniach.
Bez wątpienia klucze do pałacu prezydenckiego w Mińsku są zdeponowane w którejś z kremlowskich szuflad. Wątpię, by Putin uwierzył, że wpływy Rosji na Białorusi bez Łukaszenki się skończą. Bez wątpienia Władimir Władimirowicz przygotował inne scenariusze. Może o nich świadczyć choćby coraz liczniejsza obecność na Białorusi anonimowych zielonych ludzików w nieoznakowanych samochodach. Jak szybko zdejmą kominiarki i przejmą odpowiedzialność za zrewoltowany kraj? I czy ktoś zaprosi wtedy do rozmów Cichanouską i Aleksijewicz czy kogoś zupełnie innego?