Drugi tydzień maja to smutek końca wielkiej majówki i jeszcze większy strach przed tym, co przyniesie Eurowizja. Gdzieś kiedyś ktoś postanowił, że będzie taki konkurs, który wypromuje wspaniałe europejskie piosenki, by bronić dziedzictwa Starego Kontynentu przed zalewem amerykańskiej popkultury.
Eurowizja 2024: Jak ma się Luna do Elvisa Presleya
Gdy sobie pomyślimy, że tą popkulturą był wtedy Elvis Presley, który gorszył starsze pokolenie gwałtownym ruchem bioder, to można spokojnie założyć, że współcześni krytycy konkursu wzięliby w ciemno występy króla rock and rolla, byle tylko nie oglądać szmiry, jaką produkuje Europa. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, że oferta jest taka jak nasz świat – wyłączając rzecz jasna filharmonie, opery, ambitne teatry (choć nie wszystkie).
Czytaj więcej
Zgodnie z przewidywaniami bookmacherów, Luna podczas wtorkowego półfinału (7 maja) nie awansowała do sobotniego finału Eurowizji w Malmö. Zdecydowali o tym widzowie. Sędziowie mają głos dopiero w finale.
Nadużywając może Szekspira, i trawestując go, można bowiem powiedzieć, że Eurowizja jest zwierciadłem wystawionym na gościniec. Tyle że nie jest to teatr elżbietański, o jakim myślał Szekspir, bo nie pokazuje, jak złożony jest świat. Stanowi za to szansę na prześlizgnięcie się do medialnej bańki i mignięcie w niej przez kilka–kilkanaście minut w formule gwiazdy, o jakiej myślał Andy Warhol: dziś przez kwadrans może być nią każdy.
Dlaczego Luna odpadła? A to zależy
Jednocześnie wyzbądźmy się hipokryzji. Nawet media uważające się za poważne, opiniotwórcze – im bardziej przenoszą ciężar swojej działalności z papierowych wydań do sieci, co jest procesem nieuchronnym – nie mogą lekceważyć środowiska internetu, w którym próbują znaleźć przyczółki z myślą o swojej przyszłości. Z tego zaś przyczółku można całkiem bez histerii zauważyć, że z eurowizyjnego targowiska próżności i szmiry czasami da się wygrzebać jakiś skarb. 50 lat temu takim skarbem była Abba, a kilka lat temu – włoski zespół Maneskin.