Atak przeprowadzono znad Morza Czarnego, czyli z odległości ponad 1000 km. Celem była baza, gdzie przed inwazją wspólnie ćwiczyły wojska ukraińskie i natowskie, a która miała stać się punktem przerzutu broni z Zachodu i szkolenia ochotników. Trudno więc takie zdarzenie zignorować. Za atakiem rakietowym poszedł atak informacyjny. Jak ostrzegał w poniedziałek rano Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych, kilka tysięcy prorosyjskich kont w sieci zaczęło siać panikę doniesieniami o ruchach wojsk rosyjskich przy polskiej granicy w Ukrainie.
W odpowiedzi na rosyjskie prowokacje pojawiają się w przestrzeni publicznej postulaty wprowadzenia nad częścią Ukrainy tzw. no fly zone (NFZ), czyli strefy zakazu lotów wojskowych. Taka strefa jednak musiałaby być przez kogoś sankcjonowana. A mówiąc wprost, wojska jakiegoś kraju albo sojuszu musiałyby siłą „wyprosić” znad Ukrainy rosyjskie samoloty, a w ostateczności nawet je zestrzelić. I dlatego przedstawiciele NATO na apele prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, by wprowadzić NFZ nad Ukrainą, odpowiadają, że taka decyzja doprowadziłaby do wciągnięcia Zachodu w bezpośrednie starcie z Rosją. Wszak NATO to sojusz obronny, który zaczyna działać, gdy jeden z jego członków zostanie zaatakowany. Nie dotyczy to jednak kraju, który – nawet jeśli jest nam bardzo bliski – pozostaje poza sojuszem.
Czytaj więcej
Ameryka pamięta o niebie Ukrainy. Trwa debata w Kongresie USA.
Dyskusja w sprawie NFZ to druga strona sporu wokół pomysłu przekazania Ukraińcom polskich migów. Wówczas wszyscy chcieli dobrze – i szef unijnej dyplomacji Josep Borrell, który ujawnił jako pierwszy ten pomysł, i sekretarz stanu Antony Blinken, który powiedział w Mołdawii, że jeśli Polska przekaże Ukrainie migi, to Amerykanie rozważą wysłanie do Polski myśliwców, które zrównoważyłyby siłę bojową oddanego sąsiadom sprzętu. Kiedy jednak polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że w takim razie przekaże myśliwce bezpłatnie do amerykańskiej bazy w Ramstein, Blinken przyznał, że sprawa jest skomplikowana. Stanowisko Polski było wówczas jasne: przekażemy migi Ukraińcom, tylko jeśli zgodzą się na to wszystkie państwa NATO. A jeżeli Rosja uzna to za gest wrogości, niech całe NATO weźmie na siebie ewentualne konsekwencje. Choć w myśl art. 5 traktatu północnoatlantyckiego atak na któregokolwiek z członków jest atakiem na cały sojusz, Polska – bezpośrednio granicząc z Rosją – nie chce brać na siebie wszystkich kosztów takich decyzji. Dlatego trzeba je podejmować wspólnie. To samo dotyczy pomysłów ustanawiania no fly zone nad częścią lub całością ukraińskiego terytorium.
Część komentatorów twierdzi, że brak strefy NFZ nad zachodnią Ukrainą jedynie ośmieli Rosję do coraz bardziej agresywnego działania. Ci eksperci wskazują, że doprowadzić to może do atakowania przez Rosjan celów jeszcze bliżej granicy lub wręcz wysłania rakiet „przez przypadek” na nasze terytorium. A to już prosta droga do trzeciej wojny światowej. Ale kalkulacje wojskowo-strategiczne nie mogą przysłonić rozwagi, której dziś potrzebujemy jak nigdy wcześniej. Obawy o dalszą przyszłość, a przede wszystkim emocje, trzeba odłożyć na bok. Musimy postawić na pełną jedność bloku zachodniego, zarówno jeśli idzie o UE, jak i sojusz północnoatlantycki. Zjednoczeni jesteśmy silniejsi i bezpieczniejsi. Podzieleni jesteśmy łatwiejszym celem dla Putina.