Kwiecień był bez dwóch zdań najgorszym miesiącem dla polskiej gospodarki we współczesnej historii. Symbolem kryzysu było załamanie produkcji przemysłowej o niemal 25 proc. rok do roku, podczas gdy dotychczasowym niechlubnym rekordem był jej spadek o 15 proc. Niewiele mniejszy spadek zaliczyła sprzedaż detaliczna. To efekt ograniczeń aktywności ekonomicznej wprowadzonych przez rząd w połowie marca w celu stłumienia epidemii koronawirusa, ale też strachu konsumentów i przedsiębiorców.
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że znoszenie tych ograniczeń, które na dobre rozpoczęło się po majówce, ożywiło nieco gospodarkę. O powrocie do normalności nie ma jednak mowy. Wskaźnik opracowany przez analityków banku Pekao, bazujący na danych dotyczących płatności kartami, wpływów na konta firm, zapotrzebowania na energię elektryczną oraz wypadków drogowych, sugeruje, że aktywność ekonomiczna w Polsce pod koniec maja była o około 16 proc. niższa niż na początku grudnia (to okres referencyjny dla tego wskaźnika), podczas gdy w okolicy Wielkanocy była o 35 proc. niższa. Ekonomiści z Citi Handlowego wyliczają z kolei, że w trzecim tygodniu maja ruch w galeriach handlowych był o około 25 proc. mniejszy niż rok wcześniej, podczas gdy w poprzednich tygodniach spadek dochodził do 40 proc. rok do roku.
Czytaj także: Koronawirus cofnął polski przemysł o siedem lat
Publikowane w najbliższych tygodniach oficjalne dane, dotyczące stanu polskiej gospodarki w maju, powinny potwierdzić ten obraz: koniunktura była lepsza niż w kwietniu, ale nadal bardzo słaba. – Dno kryzysu było w kwietniu, ale to nie znaczy, że wszystko, co najgorsze w tym kryzysie, jest już za nami – ocenia Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Odnosi się to m.in. do koniunktury na rynku pracy, która może się jeszcze pogorszyć