Czechy są już po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Drugą zaplanowano na 27 i 28 stycznia. Jednak do Pragi uwagę przyciągają nie tylko kwestie polityczne. Kraj ten znalazł się bowiem na celowniku cyberprzestępców – powiązana z Rosją grupa haktywistów NoName za pomocą tzw. ataków DDoS (blokujących serwery) uderzyła m.in. w strony internetowe związane z wyborami.
I to tuż przed pójściem Czechów do urn. Cybernetyczny cios sparaliżował organizację non profit, która prezentowała programy wyborcze kandydatów, serwis organizacji Watchman of the State, strony urzędu statystycznego i resortu spraw zagranicznych, a także dwóch kandydatów na prezydenta (jeden z nich, Tomáš Zima, stwierdził, że przez atak DDoS nie mógł, zgodnie z wymogami prawa, publicznie przedstawić sprawozdań finansowych kampanii). Aby wzmóc chaos, hakerzy zaatakowali też serwisy bankowe.
Czytaj więcej
Tak zmasowanych ataków na infrastrukturę informatyczną nad Wisłą jeszcze nie było. Hakerzy uderzają średnio w pojedynczy podmiot (firmę czy instytucję) ponad 1,6 tys. razy tygodniowo.
Celem partie i media
Specjaliści od cyberbezpieczeństwa sądzą, że wyjątkowa aktywność prorosyjskich hakerów w czasie czeskich wyborów może być jedynie próbą generalną przed uderzeniem na nasz kraj. Celem może być zakłócenie kampanii i samego głosowania w jesiennych wyborach parlamentarnych. Jak wynika z analiz izraelskiej firmy Check Point, podobny scenariusz nad Wisłą jest realny, tym bardziej że grupa NoName już wcześniej atakowała Polskę (serwisy rządowe).
Ci cyberprzestępcy, działający od marca ub.r., są niezwykle skuteczni – na koncie mają już uderzenia na ukraińskie i proukraińskie organizacje i przedsiębiorstwa, a także instytucje publiczne w takich krajach, jak Litwa, Łotwa, Słowacja, Norwegia, Hiszpania, Niemcy, W. Brytania czy USA. Ofiarą padły m.in.: fiński parlament, portale ministerstwa obrony Grecji i Chorwacji czy duński resort finansów.