Ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w 2023 r. będą zamrożone na tegorocznym poziomie do pewnego poziomu jej zużycia (2–3 MWh, w zależności od typu gospodarstwa), ale niezależnie od dochodów. Na pierwszy rzut oka ten element tzw. tarczy solidarnościowej łamie wszystkie zasady, którymi w ocenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego powinny kierować się rządy, projektując politykę łagodzenia kryzysu kosztów życia.
Prąd dla inflacji
– W gospodarce nie ma cudów, tylko są twarde ograniczenia budżetowe. Jeżeli komuś daje się zniżkę, to ktoś inny musi za to zapłacić. Jeżeli wspiera się gospodarstwa domowe, to koszt takiej polityki zostanie przerzucony na firmy, które będą musiały zapłacić więcej. Oczywiście firmy podniosą ceny swoich produktów, co przełoży się na kolejny impuls inflacyjny na poziomie całej gospodarki. W rezultacie tak czy inaczej zapłacą za to konsumenci – ocenia prof. Andrzej Cieślik, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego. To jeden z 16 ekonomistów, spośród 32 uczestników najnowszej rundy panelu eksperckiego „Rzeczpospolitej”, którzy zgodzili się z tezą, że „zamrożenie cen energii elektrycznej w 2023 r. w proponowanej przez rząd formie w dłuższym terminie będzie proinflacyjne”.
Czytaj więcej
Zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych na dłuższą metę może utrwalać inflację – uważa największa grupa ekonomistów z panelu. Ale alternatywne rozwiązania też nie są bez wad.
Dla kogo subsydia
W wynikach naszej sondy uwagę zwraca jednak brak głosów zdecydowanie krytycznych wobec tarczy solidarnościowej. Być może wynika to ze świadomości, że jakaś forma pomocy dla gospodarstw domowych w związku z kryzysem energetycznym jest konieczna. Ale jednocześnie alternatywne propozycje też nie są wolne od wad.
Z tezą, że zamiast zamrażać ceny energii, rząd powinien dopuścić podwyżki taryf odzwierciedlające warunki na rynku hurtowym i zaoferować gospodarstwom domowym dodatki kompensujące wzrost rachunków za prąd, zgodziło się 48 proc. ankietowanych przez nas naukowców. Przeciwnego zdania było 32 proc.