W czwartek wieczorem ze swoimi postulatami przyjechał premier Mateusz Morawiecki. – Rozumiemy obiektywne konsekwencje brexitu dla budżetu UE. Na odejściu takiego płatnika jak Wielka Brytania tracimy wszyscy około 80 mld euro. Nie zgadzamy się jednak na nieproporcjonalne cięcia w spójności i rolnictwie – powiedział „Rzeczpospolitej" przed spotkaniem Konrad Szymański, sekretarz stanu ds. europejskich. Polska uważa, że – aby budżet stał się zrównoważonym politycznie kompromisem – potrzebne są przesunięcia z tych części, które zyskują najwięcej w założeniach KE, a więc np. z polityki obronnej czy badań naukowych. – Alternatywą są nowe pieniądze, których nie chcą wpłacać państwa Północy UE – powiedział polski minister.
Radykalne cięcie
Polskie uwagi odnoszą się do tego, co zostało zaprezentowane do tej pory, a więc projektu Komisji Europejskiej z maja 2018 roku, który opiewał na 1,11 proc. dochodu narodowego brutto, czyli 1279 mld euro. Dla Polski oznacza to radykalne cięcie funduszy z polityki spójności o 19 mld euro w porównaniu z okresem 2014–2020. Z wypowiedzi Szymańskiego wynika, że pieniędzy dla nas powinno być więcej poprzez przesunięcia z innych celów.
Problem jednak w tym, że nawet ten skromniejszy projekt KE nie ma szans na akceptację. Bo jest bardzo mocno kontestowany przez Holandię, Danię, Szwecję i Austrię, czyli tzw. oszczędną czwórkę, okazjonalnie wspieraną przez Niemcy. Po drugiej stronie jest znacznie liczniejsza grupa z udziałem Polski – tzw. przyjaciół polityki spójności. Ale to ci pierwsi mają pieniądze. – Jest oczywiste, że jakikolwiek kompromis zależy od nich. Czas działa na ich korzyść – mówi jeden z dyplomatów. Bo co prawda budżet jest uchwalany jednomyślnie, ale w razie jego braku UE działa na podstawie planu finansowego z poprzedniego roku. W praktyce oznacza to ciągłość wypłat na administrację i dopłaty dla rolników, ale brak pieniędzy na spójność, bo nie będzie podstawy prawnej dla wieloletnich projektów inwestycyjnych. A to uderzy nie w oszczędną czwórkę, tylko w przyjaciół polityki spójności.
Nasi rozmówcy wątpią jednak, żeby doszło do takiego scenariusza. – Będzie porozumienie, choć pewnie nie na tym pierwszym szczycie, ale niewiele później. Również kraje oszczędne muszą się trochę posunąć, bo wiedzą, że postulowane przez nich 1 proc. DNB jest nie do utrzymania – mówi nam jeden z dyplomatów.
Będzie to jednak wymagało ustępstw ze strony biorców netto, którzy muszą się pogodzić z faktem, że propozycja KE nie przejdzie. Konieczne będą także wewnętrzne przesunięcia na korzyść tych biorców netto, którzy są najbardziej poszkodowani w wyniku brexitu. To właśnie rzeczona oszczędna czwórka i Niemcy: to ich saldo netto, czyli nadwyżka składki do budżetu nad przekazywanymi im transferami, rośnie najbardziej.
Znacznie mniejsze są straty ponoszone przez innych płatników netto, jak np. Francję, Irlandię czy Belgię. Dlatego tej pierwszej grupie zależy na utrzymaniu tzw. rabatów, czyli arbitralnie ustalonych kwot przekazywanych krajom najbardziej poszkodowanym mechanizmem rozdziału pieniędzy. Największym beneficjentem rabatu była Wielka Brytania, ale dostawały je też inne państwa UE.