Ani żądania większych pieniędzy, ani postulaty dotyczące mechanizmu praworządności nie są powodem do renegocjowania porozumienia osiągniętego na szczycie UE w lipcu. Wtedy zajęło to przywódcom cztery dni i cztery noce. O każdy miliard euro toczyła się ciężka walka. A mechanizm wiążący unijne fundusze z praworządnością został wypracowany w gronie polityków reprezentujących oba obozy: i tych zdecydowanie sprzeciwiających się takiej warunkowości (Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán), i tych optujących za jak najszerszą definicją praworządności (Mark Rutte). W trwających obecnie negocjacjach z Parlamentem Europejskim, którego zgoda jest potrzebna, żeby porozumienie weszło w życie, możliwe są drobne ustępstwa, ale nie zasadnicze zmiany. To przekaz z ostatniego szczytu UE, który zakończył się w piątek w Brukseli. – Wspólnym głosem mówiły Niemcy, Francja, Holandia, Hiszpania, Włochy – relacjonuje nam nieoficjalnie unijny dyplomata. Teraz do końca października powinno nastąpić ostateczne porozumienie z PE.
W imieniu unijnych rządów negocjuje niemiecka prezydencja, po drugiej stronie są kilkuosobowe zespoły eurodeputowanych. Niemiecki ambasador broni porozumienia osiągniętego w lipcu, a eurodeputowani żądają więcej. Negocjacje toczą się dwutorowo. Przede wszystkim w zespole zajmującym się rozporządzeniem o mechanizmie praworządności. Projekt opracowała niemiecka prezydencja na podstawie ustaleń szczytu lipcowego. Przewiduje on możliwość zawieszania funduszy (w głosowaniu większością głosów na Radzie UE) państwu, w którym łamanie praworządności zagraża bezpośrednio interesom finansowym UE. To sformułowanie, które w chwili obecnej mogłoby zaszkodzić Węgrom, ale raczej nie Polsce. Kontestuje je Viktor Orbán, który nie chce w ogóle wspominania praworządności w unijnym rozporządzeniu o pieniądzach. Z naszych informacji wynika, że Polska do tej pory nie określiła jasno swojego stanowiska. Popiera Orbána, ale nie mówi dokładnie, jakie zapisy jej przeszkadzają. Projekt rozporządzenia krytykują też państwa przyjaciele praworządności, a także eurodeputowani, którzy z kolei chcą ostrzejszych zapisów, czyli zabierania pieniędzy za samo łamanie praworządności oraz znacznie łatwiejszą procedurą decydowania o sankcjach (tzw. odwrócona większość). Negocjatorzy PE obiecują, że będą się spieszyć i gotowi są znaleźć kompromis do końca października. Prawdopodobnie będzie on trochę bliższy ich oczekiwaniom niż obecna wersja, ale na pewno nie będzie złamania ustaleń szczytu w lipcu. Łamanie praworządności musi więc mieć związek z interesami finansowymi UE, a głosowanie musi być większościowe.
Drugim torem toczą się negocjacje dotyczące wszystkich pozostałych aspektów unijnego budżetu i funduszu odbudowy gospodarki po pandemii. W tym obszarze sporny jest już tylko jeden punkt: wielkość budżetu UE na lata 2021–2027. Na szczycie w lipcu uzgodniono kwotę 1074 mld euro. Parlament chce nawet kilkudziesięciu miliardów euro więcej, Rada się nie zgadza. Nie chce zmieniać ustaleń z lipca, ale gotowa jest znaleźć dodatkowe pieniądze, żeby zadowolić PE. Np. podejmując decyzję, że kary nakładane przez Komisję Europejską na monopolistów idą nie do budżetów narodowych, ale do budżetu UE. W okresie budżetowym 2014–2020 Komisja nałożyła 15 mld euro takich kar.
Dla unijnych przywódców priorytetem jest jak najszybsze zakończenie negocjacji z PE, bo pandemia uderzyła na jesieni z nieoczekiwaną siłą i wszyscy szybko potrzebują pieniędzy zarówno z budżetu UE (1074 mld euro), jak i z funduszu odbudowy (750 mld euro). To dlatego nawet państwa, które chciałyby więcej pieniędzy (jak Południe Europy), nie popierają postulatu zwiększania budżetu, bo boją się przedłużania negocjacji.