— Nie myślę o śmierci ani emeryturze – mówi 80-letni Michael Mann, który po ośmiu latach przerwy stanął za kamerą, by nakręcić nowy film „Ferrari”. I przygotowuje kolejne produkcje
Modena, 1957 rok. Enzo Ferrari - były kierowca wyścigowy, konstruktor słynnych samochodów, przeżywa poważny kryzys. Po śmierci syna narasta też konflikt w jego rodzinie. Pogrążona w żałobie żona odkrywa jeszcze jego wieloletni romans z inną kobietą, z którą Enzo ma nieletnie dziecko. Jednocześnie kłopoty ma jego firma, która sprzedaje coraz mniej samochodów. W tej sytuacji Enzo postanawia wszystko postawić na jedną kartę: żeby poprawić reklamę i sprzedaż aut chce, by jego kierowca wygrał słynny we Włoszech rajd Mille Miglia. Właśnie o trzech, potwornie trudnych miesiącach z jego życia opowiada Mann.
Czytaj więcej
Z konkursowych filmów różnie odnoszących się do XX-wiecznej historii szczególnie ciekawy okazał się zaskakujący chilijski „El Conde”.
Autor „Ostatniego Mohikania” i „Gorączki”, w której w 1995 roku pierwszy raz wystąpili razem na ekranie Al Pacino i Robert De Niro, stanął za kamerą, by spełnić swoje wielkie marzenie. Film o Enzio Ferrarim planował od 30 lat. Na początku jego partnerem produkcyjnym miał być Sydney Pollack. Teraz Mann wrócił do tego projektu sam. Nie było łatwo, zwłaszcza, że w Stanach jesteś tak dobry jak twój ostatni film. A nakręcony w 2015 roku „Haker” mając budżet w wysokości 70 mln dolarów, zarobił w kinach niespełna 20 mln.
„Ferrari”. Michael Mann wiernie odtwarza Włochy lat 50.
A jednak udało się. Mann zawsze starał się maksymalnie zbliżyć do realiów świata, o jakim opowiadał. Przed zdjęciami do „Ostatniego Mohikanina” razem z Danielem Day-Lewisem spędził całe tygodnie w dżungli. Teraz też stara się wiernie odtworzyć Włochy lat 50. – ulice, wnętrza, sposób ubierania się ludzi. A Adama Drivera upodobnił do granego przez niego Enzo tak, że aż trudno na ekranie tego aktora rozpoznać.