Po ponad miesiącu wyświetlania wpływy z „Diuny” na świecie przekroczyły 350 mln dolarów. Nie jest to wynik specjalnie imponujący dla filmu, którego sama produkcja, nie licząc promocji, kosztowała 165 mln. Ale „Diuna” wciąż jest na ekranach wielu krajów, a może też liczyć na wpływy z innych źródeł rozpowszechniania.
Seanse „Diuny” w Toruniu ściągnęły tłumy widzów, a Denis Villeneuve razem ze swoim operatorem Greigiem Fraserem spotkali się z publicznością szczelnie wypełniającą salą kinową.
— Odkryłem książkę Franka Herberta jako trzynastolatek – mówił reżyser. — Byłem pod wrażeniem podróży, jaką odbył bohater i tego, jak odnalazł siebie w kontakcie z inną cywilizacją. Identyfikowałem się z nim. Ale ta powieść ma w sobie wiele warstw i wraz z dojrzewaniem czytelnik kolejno je odkrywa. Choćby kwestie polityczne związane z kolonializmem.
Villeneuve przyznał, że jako młody człowiek myślał o studiach filmowych albo biologicznych, poważnie zastanawiając się czy posługiwać się w życiu mikroskopem czy kamerą.
— Zajmowałem się ekosystemami, także dlatego ta książka mi się podobała. Byłem zachwycony, gdy dowiedziałem się, że David Lynch, który jest jednym z moich idoli, zdecydował się na adaptację tego dzieła. Ale kiedy obejrzałem film, przekonałem się, że tylko częściowo jest ona wierna książce. I pomyślałem, że kiedyś ktoś zrobi jej nową wersję. Kiedy zacząłem pracować w Los Angeles, pytano mnie o mój wymarzony projekt. A ja miałem wciąż w tyle głowy „Diunę”. Jednak dopiero kiedy zdobyłem sporo doświadczenia filmowego, zacząłem rozważać możliwość realizacji tego filmu — mówił reżyser, dodając: