Jean-Paul Belmondo: Aktor ze "zmiętą twarzą"

6 września w Paryżu zmarł wielki gwiazdor francuskiego kina. Po śmierci takich artystów pisze się zwykle: koniec epoki

Publikacja: 07.09.2021 15:07

Jean-Paul Belmondo

Jean-Paul Belmondo

Foto: AFP

Od chwili, gdy pojawił się w filmie Godarda „Do utraty tchu” był jedną z największych gwiazd francuskich. Twarzą Nowej Fali, a jednocześnie – w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - jednym z najpopularniejszych aktorów swojego kraju, razem z Alanem Delonem, który po jego śmierci wyznał: „Straciłem przyjaciela, znaliśmy się 60 lat, pracowaliśmy razem i przyjaźniliśmy się”. Ikoną pozostał na zawsze.

Miał, jak sam mówił, „zmiętą twarz”, nos złamany w czasie bokserskiego treningu, duże usta. Tak naprawdę nie był przystojny, raczej interesujący. I na luzie. Pochodził z artystycznej rodziny – jego ojciec był rzeźbiarzem, matka- tancerką. On sam chciał zostać sportowcem, ale jako siedemnastolatek wystąpił pierwszy raz na scenie i połknął bakcyla. Skończył paryską Conservatoire d’Arts Dramatiques, zaczął grać drobne role w filmach.

Czytaj więcej

Ten wspaniały Belmondo

Podobno Jean-Luc Godard wypatrzył go w knajpie. Zaproponował mu współpracę. Najpierw przy krótkim filmie, a zaraz potem w „Do utraty tchu”. Belmondo wcielił się tam faceta, który jedzie do Paryża skradzionym samochodem i po drodze, uciekając przed kontrolą, zabija policjanta. To był manifest Nowej Fali, a „brzydki”, pełen uroku aktor, stał się jej twarzą.

Po 2000 roku zniknął z ekranu. W ostatnich dwudziestu latach wystąpił w jednym filmie

Wspaniałą kreację stworzył w „Czarnym Piotrusiu” Godarda, grał w filmach Jean-Pierre Melville’a („Ksiądz Leon Morin”) , Marcela Ophulsa („Skórka od banana”). W latach 70. jedne z najważniejszych kreacji stworzył w „Glinie czy łajdaku” Georgesa Lautnera czy „Strachu nad miastem” Henriego Verneuila. Bywał na ekranie gangsterem, bywał policjantem, zawsze tak samo pobudzając wyobraźnię widzów. W wielu 30 lat miał już na swoim koncie 25 filmów, wydał zresztą wówczas swoją autobiografię.

Do końca XX wieku Bebel, jak nazywali go Francuzi, regularnie pojawiał się na filmowych planach. Po 2000 roku zniknął z ekranu. W ostatnich dwudziestu latach wystąpił w jednym filmie - „Un homme et son chien” (2008) Francisa Hustera. „Nie zamierzam być fruwającym dziadziem kina” - mówił.

Miał paryską Złotą Palmę i weneckiego Złotego Lwa za całokształt twórczości, a także francuską Legię Honorową. Co ciekawe, sława we Francji zawsze mu wystarczała, nigdy nie nauczył się angielskiego, nie starał się zrobić kariery w Hollywood.

Zmarł w Paryżu, w wyniku udaru mózgu. Miał 88 lat.

Od chwili, gdy pojawił się w filmie Godarda „Do utraty tchu” był jedną z największych gwiazd francuskich. Twarzą Nowej Fali, a jednocześnie – w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - jednym z najpopularniejszych aktorów swojego kraju, razem z Alanem Delonem, który po jego śmierci wyznał: „Straciłem przyjaciela, znaliśmy się 60 lat, pracowaliśmy razem i przyjaźniliśmy się”. Ikoną pozostał na zawsze.

Miał, jak sam mówił, „zmiętą twarz”, nos złamany w czasie bokserskiego treningu, duże usta. Tak naprawdę nie był przystojny, raczej interesujący. I na luzie. Pochodził z artystycznej rodziny – jego ojciec był rzeźbiarzem, matka- tancerką. On sam chciał zostać sportowcem, ale jako siedemnastolatek wystąpił pierwszy raz na scenie i połknął bakcyla. Skończył paryską Conservatoire d’Arts Dramatiques, zaczął grać drobne role w filmach.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Film
Hołd dla Halyny Hutchins, która zginęła tragicznie na planie filmu „Rust”
Film
„Dom dobry sen zły”. O czym opowie nowy film Wojciecha Smarzowskiego?
Film
Rekomendacje filmowe: Czas Jokera i Diplodoka
Film
Joker zrzuca maskę. Film mocniejszy niż poprzedni