W czwartek późnym wieczorem rokowania w sprawie skutków działania kopalni na rejony przygraniczne były bliskie pomyślnego finału. Ale zakończyły się fiaskiem.
– W nocy porozumienie było o mały krok od kompromisu. Jego osiągnięcie jest teraz sprawą premierów – mówił już po zakończeniu rozmów cytowany przez PAP Martin Půta, hetman kraju libereckiego (region graniczący z Polską w okolicy Turowa).
Ugoda na 15 lat
Nie do przezwyciężenia okazała się głęboka nieufność, jaka za fasadą oficjalnych deklaracji o współpracy wyszehradzkiej narosła przez ostatnie lata między Pragą i Warszawą.
– W maju Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że Polska ma wstrzymać pracę kopalni w Turowie. Premier Morawiecki nie tylko się do tego nie dostosował, ale uznał, że to powód do dumy. Jak w tej sytuacji mamy wierzyć Polakom na słowo? – pytają źródła bliskie czeskim negocjatorom, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita".
Stąd Czesi podeszli do sprawy pryncypialnie. Chcieli początkowo, aby porozumienie obowiązywało przez 22 lata, przez jakie ma funkcjonować kopalnia. Jego zerwanie miałoby mieć dla Polski poważniejsze konsekwencje niż kary, jakie od 20 września nakłada na nasz kraj TSUE (500 tys. euro dziennie). Tylko pod takim warunkiem byli gotowi wycofać pozew złożony w trybunale.