Eksperci podkreślają, że właściwie nie ma ścisłej definicji. Można ją określić np. jako osoby o średnich dochodach, odrzucając 20-proc. grupę najbiedniejszych i 20-proc. grupę najbogatszych. Wówczas pozostanie 60-proc. grupa o dochodach (wedle najnowszych badań GUS za 2020 r.) powyżej ok. 670 zł w przeliczeniu na jedną osobę w gospodarstwie domowym i poniżej 3730 zł na osobę.
– Wedle szerokiego podejścia klasa średnia to osoby utrzymujące się z pracy – uważa z kolei Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. To znaczy takie, które nie mają na tyle zgromadzonego majątku, by móc w ogóle nie pracować. Wedle tej definicji reforma podatkowa zapowiedziana w Polskim Ładzie rzeczywiście może uderzyć w sporą część klasy średniej. Wyższe daniny mają płacić prowadzący działalność gospodarczą, także zwykli pracownicy zatrudnieni na umowach o pracę o dochodach powyżej 6 tys. zł. Rząd zapowiada ulgę dla klasy średniej, która ma zrekompensować straty osobom o zarobkach 6–13 tys. zł na miesiąc.
Czytaj także: Reforma podatkowa PiS uderzy mocniej w biedne miasta
Ciekawe jednak, że – jak wynika z analizy „Rzeczpospolitej" – nawet bez tej ulgi i tak opodatkowanie klasy średniej w Polsce pozostanie w miarę umiarkowane na tle rozwiniętych krajów zachodnich. Z naszych szacunków wynika, że łączne obciążenie podatkowo-składkowe przy wynagrodzeniu z pracy na poziomie 167 proc. średniej krajowej (to ok. 8,9 tys. zł na miesiąc brutto), wyniesie ok. 37 proc. (o 1,6 pkt proc. więcej niż obecnie). Wskaźniki na porównywalnym poziomie mają kraje naszego regionu, ale też Wielka Brytania czy Irlandia. W takich krajach jak Niemcy czy Francja są one znacznie wyższe – powyżej 50 proc.
Podobnie przedstawia się sprawa w przypadku wynagrodzeń wynoszących 250 proc. średniej krajowej (to ok. 13 tys. zł). Tu też reforma niewiele zmieni, a Polska pozostanie w grupie europejskich krajów OECD o najniższym klinie podatkowym.
– Rzeczywiście, na tle zachodnich krajów Europy mamy umiarkowany poziom opodatkowania wynagrodzeń wyższych niż przeciętne i reforma tego nie zmieni – przyznaje Kozłowski. – Pytanie, czy jest to argument, by go podnosić. Moim zdaniem nie, to daje nam pewną konkurencyjność gospodarki – zaznacza.