– Mamy wszystko odpowiednio przekalkulowane, nie ma obaw o stan budżetu – zapewniał w poniedziałek premier Mateusz Morawiecki, pytany o źródła finansowania najnowszych obietnic wyborczych PiS, czyli waloryzacji dodatków na dzieci z 500 do 800 zł od początku przyszłego roku.
Premier podał, że koszt tej podwyżki to ok. 24 mld zł, czyli 0,7-0,8 proc. PKB. Pieniądze pochodzić zaś mają z dalszego uszczelnienia systemu podatkowego (odpowiedni projekt ustaw, które mają przynieść „miliardy złotych”, przedstawiło ostatnio Ministerstwo Finansów), a także z szybszego od prognoz wzrostu gospodarczego.
Prezenty z długu
Premier starał się więc przekonywać, że budżet państwa stać na kolejne duże wydatki socjalne bez pogorszenia kondycji finansów państwa. Co na to ekonomiści?
Ogólnie zgadzają się, że szacowany koszt najnowszych prezentów wyborczych partii rządzącej nie zrujnuje budżetu państwa w krótkim okresie, nie doprowadzi do „drugiej Grecji” czy bankructwa finansów publicznych z dnia na dzień. – Teoretycznie przestrzeń fiskalna na takie wydatki istnieje – ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Jednak wbrew temu, co mówi premier, źródłem ich finansowania będzie albo wzrost długu, albo wzrost efektywnych podatków – podkreśla.