Holenderscy hodowcy musieli zniszczyć tylko w marcu 400 mln kwiatów — szacuje Fred van Tol, który odpowiada za sprzedaż w Royal FloraHolland, największej holenderskiej kooperatywie zrzeszającej producentów kwiatów i roślin. —Wirus uderzył w chwili, kiedy akurat był szczyt sprzedaży tulipanów — mówi van Tol. Jego zdaniem przychody holenderskich hodowców spadną przynajmniej o połowę. Szczyt przypada rokrocznie na Dzień Kobiet, Dzień Matki i Wielkanoc. Wtedy Holendrzy sprzedają wówczas kwiaty za 30 mln euro dziennie, a przychody z sezonowego szczytu, który trwa ok. 8 tygodni potrafią sięgnąć nawet 7 mld euro.
Dzień horroru
Kwiaciarnie we Włoszech, Francji i Hiszpanii, ale także w większości krajów europejskich są zamknięte. Nie ma wielkich wesel, kongresów, wystaw czy konferencji, gdzie kwiaty są zwyczajową dekoracją. Nie odbierają kwiatów armatorzy, bo statki wycieczkowe zmieniły się w miejsca kwarantanny. I nic nie zapowiada, że sytuacja mogłaby się zmienić na lepsze.
Piątek, 13 marca dla Holendrów był dniem horroru. Na giełdzie w Aalsmeer cena tulipanów spadła do zera i nikt nie chciał ich nawet brać za darmo. Straty są ogromne, bo tulipan może i jest łatwą rośliną do wyhodowania, ale trzeba mu poświęcić sporo pracy. Cebulki roślin ściętych wiosną wykopuje się w lipcu. Trzeba je schłodzić, przetrzymać w odpowiedniej temperaturze do października, kiedy przychodzi czas nasadzeń.
W najgorszej sytuacji są dzisiaj ci producenci kwiatów, którzy postawili na eksport. Jan de Boer, dyrektor generalny i właściciel Barendsen, największej holenderskiej firmy eksportowej nie ukrywa, że jak na razie stracił 90 proc. tegorocznych planowanych przychodów. Zazwyczaj o tej porze zatrudniał 60 pracowników, teraz ich liczbę musiał ograniczyć do 6 osób. I akurat ich płace nie są dla niego kosztem, ponieważ mógł skorzystać z rządowego programu pomocowego, z którego wypłaca ich zarobki. Tyle, że mogą oni jedynie wykonywać prace porządkowe i pielęgnacyjne, ponieważ sprzedaży praktycznie nie ma. Największym klientem Barendsena były Viking River Cruises, których statki stoją zacumowane, a perspektywa ich wyruszenia w rejsy tak popularne wśród Amerykanów, jest wielką niewiadomą.