Klienci są przyzwyczajeni do darmowego konta czy karty płatniczej, o ile są odpowiednio aktywni i wykonują np. minimalną liczbę czy wartość transakcji. – Teraz dużych podwyżek zmieniających filozofię opłat i prowizji w polskich bankach się nie spodziewam – mówi Łukasz Jańczak, analityk Ipopemy Securities. – Karty nadal pewnie będą darmowe, ale może zwiększyć się wymagany poziom aktywności klientów niezbędny do braku opłat. Jest jeszcze miejsce na podwyżki, tak przynajmniej twierdzi większość banków, podkreślając, że w tych warunkach opłaty muszą rosnąć. Jednak parę lat temu także mówiono, że nadchodzi koniec bankowości za zero, ale tak się nie stało: odpowiednio aktywny klient indywidualny jest w stanie pominąć opłaty za prowadzenie konta czy karty – dodaje.
Mogą się za to pojawić powszechne opłaty za depozyty firm. Wprawdzie koszt finansowania jest dla banków bliski zera, ale nie jest tak, że dużo na nich zarabiają. Nadpłynność sektora jest spora i po przyjęciu depozytów banki inwestują je teraz często w papiery dłużne, które przynoszą realną stratę, biorąc pod uwagę podatek bankowy i niskie stopy procentowe. – Relacja wyniku z opłat i prowizji do aktywów polskiego sektora bankowego pokazuje, że wysokość opłat w polskich bankach relatywnie nie jest na bardzo niskim poziomie w porównaniu choćby z czeskimi – mówi Czajkowska-Bałdyga. – U nas w dużych bankach wynosi średnio około 1 proc., a w czeskich jest wyraźnie mniejszy: rzędu 0,5 proc. To sugeruje, że miejsca na podnoszenie opłat przez polskie banki może nie być dużo – dodaje. Na ostatniej konferencji wynikowej zarząd Banku Millennium wskazywał, że nie zamierza znacząco podnosić opłat i ma nadzieję, że wynik z opłat i prowizji poprawi się głównie dzięki większej liczbie transakcji czy sprzedaży bardziej rentownych produktów, jak np. fundusze inwestycyjne. Ale nawet duże podwyżki nie skompensowałyby ubytku wyniku odsetkowego po cięciu stóp, bo to najważniejsze źródło przychodów banków (odpowiadające za 70 proc. przychodów).
Kryzysowa oferta
Broniąc rentowności, banki próbują też ciąć wydatki operacyjne. Szybciej niż do tej pory zamykają oddziały i redukują zatrudnienie. Może się zdarzyć, że sektor będzie mniej skłonny do inwestowania w nowe rozwiązania, bo zaangażowany kapitał nie przynosi satysfakcjonujących zwrotów. Mogłoby to oznaczać zatrzymanie się polskiej bankowości w rozwoju. To zjawisko już w pewnym stopniu występuje, bo wprowadzenie podatku bankowego i spadek rentowności banków skłania je do konsolidacji, a ta oznacza mniejszą konkurencję i umożliwia utrzymywanie wyższych cen. W takim scenariuszu klienci straciliby, bo jakość oferty i obsługi mogłaby się pogorszyć.
– W czasie kryzysu wydatki banków na rozwój technologii i rozwiązań dla klientów mogą zostać częściowo ograniczone, ale nie będzie to oznaczać hamowania rozwoju systemów w dłuższym terminie. Raczej się spodziewam, że pomimo niższej rentowności budżety na rozwój będą spore. Banki będą starały się inwestować, aby nie zostać w tyle, jednocześnie ograniczając koszty w innych obszarach – ocenia Czajkowska-Bałdyga.
Opinia dla „rzeczpospolitej"
Łukasz Jańczak, analityk, Ipopema Securities
Banki podnoszą ostatnio opłaty i prowizje, ale zachęcają też do częstszego korzystania z obrotu bezgotówkowego i bankowości cyfrowej, wprowadzają np. opłaty od transakcji w oddziałach czy wypłat z bankomatów. Informują też, że nie pobiorą opłaty, jeśli klient wykona czynność w określony sposób. Banki promują bezpieczniejsze i wygodne dla klientów formy płatności, które są także tańsze, bo obrót gotówkowy czy utrzymanie oddziałów i bankomatów kosztują. Efektu tych działań banki nie zobaczą we wzroście wyniku z opłat i prowizji, ale w zmniejszeniu kosztów operacyjnych, co pozytywnie wpłynie na zysk. Są też segmenty, gdzie ceny spadają. Na przykład TFI zmniejszą opłaty za zarządzanie funduszami obligacyjnymi. Gdyby się nie zmieniły, konsumowałyby znaczącą część wyniku tych funduszy, więc byłyby mało atrakcyjne dla klientów.