Reuters w swojej depeszy zwraca uwagę, że w prowincji Hubei, gdzie znajduje się miasto Wuhan, w którym wirus pojawił się w grudniu 2019 roku, jeden zgon z powodu wirusa przypada na każde 23 zachorowania, co oznacza, że mimo iż tylko 1/3 wszystkich zachorowań stwierdzono w tym mieście, to jednocześnie to tam zarejestrowano 73 proc. wszystkich zgonów.
Tymczasem poza Wuhan jeden zgon przypada na każde 50 zachorowań, a poza Chinami kontynentalnymi - na 114.
Ta dysproporcja może wynikać z tego, że w oficjalnych danych pomijanych jest wiele przypadków, w których chorzy przechodzą łagodnie infekcję wirusową, której powodem jest koronawirus 2019-nCoV. Dzieje się tak m.in. dlatego, że z powodu ograniczonych zasobów osoby, u których nie stwierdzono poważnych symptomów, odsyła się do domów ze szpitali.
- Przy epidemii trzeba bardzo sceptycznie interpretować informacje o śmiertelności, ponieważ często uwagę ludzi zwracają tylko ostre przypadki - mówi Amesh Adalja, ekspert z Johns Hopkins Center for Health Security w Baltimore.
- Ciężko powiedzieć czy te liczby pokazują prawdziwą skalę infekcji - mówi Adalja, który szacuje śmiertelność wirusa z Wuhan na mniej niż 1 proc.