„Noc 12 października”. Reżyser Dominik Moll: Nikogo nie chcę mamić, że czeka go dobra zabawa w detektywa

– Nie jestem pesymistą, lecz realistą – mówi Dominik Moll, twórca najlepszego francuskiego filmu roku „Noc 12 października”, który zdobył sześć Cezarów.

Publikacja: 01.03.2023 03:00

„Noc 12 października” w reżyserii Dominika Molla w polskich kinach od 3 marca

„Noc 12 października” w reżyserii Dominika Molla w polskich kinach od 3 marca

Foto: Mat. Pras.

„Noc 12 października” nie jest typowym kryminałem. Ofiara w filmie owszem, jest, ale nie ma mordercy.

We Francji dochodzi do około 800 morderstw rocznie, a 20 procent z nich pozostaje niewyjaśnionych. To ogromny problem wymiaru sprawiedliwości, ale również rodzin, które mimo upływu czasu nie mogą zamknąć tragicznego rozdziału, nie wiedząc, kto i dlaczego zabił bliską im osobę. Tymczasem konstrukcja filmów kryminalnych jest zwykle dość prosta: na początku mamy ofiarę, na końcu winnego zbrodni. Mam czasem wrażenie, że jest to równoznaczne z powiedzeniem widzowi: „OK, był problem, ale został rozwiązany”. I spokój. A tego właśnie chciałem uniknąć.

Sylwetka

„Nocą 12 października” Dominika Molla został uhonorowany francuskim Cezarem dla najlepszego filmu roku, zebrał też pięć innych Cezarów: za reżyserię, scenariusz, dźwięk, za rolę drugoplanową Bouli Lanners i dla nadziei aktorskiej Bastiena Bouillona. Moll urodził się w Niemczech. Jego ojciec był Niemcem, matka Francuzką. Studiował w City College w Nowym Jorku i francuskiej szkole filmowej IDHEC. Zadebiutował jako reżyser w 1994 r. filmem „Intimite”. Jego następne filmy to: „Harry – twój najlepszy przyjaciel”, „Leming”, „Mnich”, „Tylko zwierzęta nie błądzą”.

Sam pan wypisał na ekranie już na początku spoiler, że ta sprawa nigdy nie została wyjaśniona.

Uważam, że to jest uczciwe. Nikogo nie chcę mamić, że czeka go dobra zabawa w detektywa.

Podobno przypadek młodej kobiety spalonej żywcem nad ranem na paryskiej ulicy naprawdę został odnotowany w policyjnych kartotekach w 2016 roku, a pisała o nim Pauline Guéna w książce „18.3. Une année à la PJ”.

Pauline spędziła rok, jeżdżąc na akcje i obserwując policjantów z Veraille, którzy nie mieli przed nią żadnych tajemnic. Zrelacjonowała wiele śledztw, również tych niezakończonych sukcesem. Sprawa morderstwa 21-letniej dziewczyny, która mnie zainteresowała, też jest autentyczna. Kobieta została zaatakowana, gdy wychodziła z przyjęcia, miała dość bogate życie seksualne, było więc wielu podejrzanych. Mordercy nigdy nie znaleziono.

Wielu reżyserów uznałoby, że taka historia nie jest filmowa.

Dla mnie to, że nie musiałem prostą drogą iść do celu, czyli znaleźć winnego, było wyzwalające. Pozwoliło mi skupić się na innych sprawach: jak policja pracuje na co dzień, jak reagują śledczy, gdy zdają sobie sprawę, że nie są w stanie znaleźć przestępcy, jak rodzi się w nich frustracja. Historia spalonej żywcem dziewczyny zainteresowała mnie również dlatego, że policjant, który prowadził śledztwo, wpadł w obsesję. Nie mógł przestać myśleć o tym przypadku, miał wrażenie, że jest winny ofierze to, by kontynuować śledztwo. I nie wiedział, jak to robić. Podejrzanych było wielu, brakowało śladów DNA, nie pojawił się żaden świadek. Śledczy niemal popadł w obłęd.

Takie przypadki zdarzają się często?

Oczywiście. Pauline Guéna spotkała się z niejedną taką sprawą. Ja zresztą też, bo – przygotowując się do zdjęć – tydzień spędziłem na rozmowach z policjantami z Grenoble.

Jest też w pana filmie refleksja na temat kondycji współczesnych zachodnich społeczeństw, przede wszystkim sytuacji kobiet.

We Francji są tysiące ofiar przemocy domowej, kompletnie tego nie kontrolujemy. Zresztą nie tylko my. W jaki sposób oskarżany o gwałty Donald Trump mógł zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych i jeszcze zyskać tylu zwolenników, że omal nie pozostał na swoim stołku na drugą kadencję? Ruchy w stylu #MeToo nie wystarczają, żeby zmienić społeczną świadomość. Mężczyźni zaraz krzyczą: „Baby chcą nam wydrzeć władzę, trzeba się bronić”. I dalej nic nie jest załatwione.

W pana filmie padają argumenty w stylu „sama się o to prosiła, zmieniała kochanków jak rękawiczki”.

Właśnie tak jest: zbyt często słyszy się komentarz „sama się prosiła” w rozmowach o gwałtach i agresji wobec kobiet. „Musiała się tak wyzywająco zachowywać, nosić takie krótkie sukienki? Gadać z każdym spotkanym w barze facetem?”. Kobieta z ofiary zamienia się niemal w winowajczynię. W „Nocy 12 października” chciałem pokazać, jak oficer policji zaczyna zdawać sobie sprawę, że takie myślenie jest potwornie niesprawiedliwe i szkodliwe.

Rejestrując śledztwo, filmuje pan przesłuchania kolejnych mężczyzn związanych z ofiarą, niemniej jednak te rozmowy wcale nie nużą.

Zdawałem sobie sprawę, że taka parada bohaterów przed kamerą może być dla widza trudna do wytrzymania. Dlatego bardzo dużo czasu poświęciliśmy na castingi. Pilnowaliśmy, żeby aktorzy potrafili przykuć uwagę widza w ciągu kilku chwil, jakie spędzą na ekranie. Tak jak jeden z przesłuchiwanych mężczyzn: wiemy, że bił żonę, ale też wiemy, że coś musiało w nim być, skoro ona mimo to była nim jakoś zafascynowana. Kim jest inny podejrzany, który nocą idzie na cmentarz i kładzie się na grobie zamordowanej dziewczyny. To też postać autentyczna, opisana przez Guénę. Z uwagą dobieraliśmy również policjantów. Ci, którzy specjalizują się w sprawach kryminalnych, są ze sobą bardzo blisko związani. Wspierają się, stają się dla siebie niemal drugą rodziną. A czasem pierwszą.

Yves, główny bohater, jest znacznie bardziej zamknięty w sobie.

Dlatego musi pokonywać swoje stresy inaczej, choćby na welodromie.

Czytaj więcej

"Nie ma nadziei" dla aktora znanego z "Szeregowca Ryana"

Mam wrażenie, że nie rozpieszcza pan widzów. Bohaterem „Harry’ego, twojego najlepszego przyjaciela” był 30-latek, który zagubił młodzieńcze marzenia. W „Lemingu” przekonywał pan, że każdy związek skazany jest na porażkę. W „Tylko zwierzęta nie błądzą” nikt nie jest bez skazy. Wszyscy kłamią, coś ukrywają. Nie liczą się z uczuciami innych, na oślep szukają powodzenia, z góry skazani na przegraną. Teraz znów pokazuje pan świat, w którym młodą kobietę można zamienić w pochodnię i nawet za to nie odpowiedzieć.

Nie interesuje mnie zabawianie publiczności ani serwowanie jej komedii romantycznych kończących się na ślubnym kobiercu. Takie filmy też są potrzebne, ale ja wolę patrzeć i zadawać pytania. Dlatego zostałem reżyserem i dlatego niedościgłym wzorem jest dla mnie Hitchcock. Czasem słyszę, że jestem pesymistą. Nie, raczej realistą. Mam wrażenie, że nigdy nie można być pewnym drugiego człowieka i własnych ciemnych stron. I że nie żyjemy w najlepszym ze światów. Ale nie wyjdziemy na żadną prostą, jeśli będziemy udawać, że wszystko wokół jest OK.

„Noc 12 października” nie jest typowym kryminałem. Ofiara w filmie owszem, jest, ale nie ma mordercy.

We Francji dochodzi do około 800 morderstw rocznie, a 20 procent z nich pozostaje niewyjaśnionych. To ogromny problem wymiaru sprawiedliwości, ale również rodzin, które mimo upływu czasu nie mogą zamknąć tragicznego rozdziału, nie wiedząc, kto i dlaczego zabił bliską im osobę. Tymczasem konstrukcja filmów kryminalnych jest zwykle dość prosta: na początku mamy ofiarę, na końcu winnego zbrodni. Mam czasem wrażenie, że jest to równoznaczne z powiedzeniem widzowi: „OK, był problem, ale został rozwiązany”. I spokój. A tego właśnie chciałem uniknąć.

Pozostało 90% artykułu
Film
EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
Festiwal Korelacje: Pierwszy taki festiwal w Polsce. Filmy z komentarzem artystów