– Kazał nam, płynąc do Libanu, żeby wziąć dodatkowy ładunek i dorobić. Ale statek zatrzymano tam z powodu nieuregulowania opłat portowych – opowiadał były kapitan „Rhosusa" Borys Prokoszew.
W ten sposób w 2014 r. w bejruckim porcie znalazło się 2,7 tys. ton azotanu amoniaku, który w końcu eksplodował 4 sierpnia. Statek płynął z Gruzji do Mozambiku. Jak sądzi kapitan, właściciel statku dostał za ładunek milion dolarów.
Ponieważ właściciel zniknął, załoga chciała sprzedać jednostkę, ale najpierw należało wyładować niebezpieczny ładunek. A na to nie chciały zgodzić się władze portowe. Dlatego część załogi z kapitanem została prawie na rok uwięziona na statku. Ponieważ nie mieli pieniędzy, żywiły ich od czasu do czasu władze portowe. W końcu udało im się sprzedać paliwo z jednostki i wynająć adwokata, który w sądzie wywalczył dla nich prawo opuszczenia kraju. Porzucony przy nabrzeżu „Rhosus" przeciekał, władze portowe zdecydowały więc przenieść ładunek do zbiorników na ląd.
Niemiecki „Bild" twierdzi, że gdy tylko to się stało, pojawili się przedstawiciele spółki Majid Shammas & CO „specjalizującej się w produkcji materiałów wybuchowych" i zaproponowali kupno azotanu amonu. Można bowiem z niego robić zarówno nawozy sztuczne, jak i materiały wybuchowe.
Mimo jednak różnych nacisków libański sędzia rozstrzygający sprawę własności ładunku dwukrotnie nie zgodził się na jego sprzedaż. W końcu służby celne zaniepokojone informacjami o możliwości kradzieży chemikaliów postanowiły naprawić ogrodzenie wokół zbiorników i to właśnie miało doprowadzić do tragedii.