– To, że samolot mógł przylecieć właśnie do Polski, poprzedziły długie godziny negocjacji – przyznał premier. Z kolei Donald Tusk skomentował w mediach społcznościowych sprawę krótko: "Jeszcze nigdy tak wielki samolot nie dostarczył tak wiele maseczek tak nielicznym."
Nie to wzbudziło jednak ogromne zainteresowanie gapiów, którzy licznie przybyli w okolice Okęcia, lecz latający kolos – An-225 Mrija. Ta radziecka maszyna została wyprodukowana tylko w jednym egzemplarzu pod koniec lat 80. XX wieku. Od 2001 r. samolot jest używany komercyjnie przez ukraińskie linie Antonov Airlines do transportu ciężkich ładunków. W Polsce samolot był wcześniej dwa razy – ostatnio 15 lat temu.
Chociaż transmisję z wydarzenia można było obserwować na bieżąco, bo port lotniczy udostępnił ją na Facebooku, to mimo apeli o niewychodzenie z domu setki fanów lotnictwa przyjechały do Warszawy, żeby na własne oczy zobaczyć, jak ląduje największy samolot świata. Parkowali samochody, gdzie tylko się dało – na ulicach, trawnikach, pobliskich parkingach przy supermarketach, wiadukcie, a w okolicy ścieżki schodzenia samolotu na pas startowy lotniska zajęli nawet prawy pas autostrady, tzw. południowej obwodnicy stolicy. Utworzył się wielki korek pomiędzy Portem Lotniczym Chopina a lotniskiem Cargo.
– Sądząc po rejestracjach aut, mniej więcej połowa ludzi przyjechała z kraju, nawet z odległych województw, jak np. z Dolnego Śląska. Z rozmów wynikało, że niektórzy jeżdżą po całej Europie, by zobaczyć takie lądowania. Byli też obcokrajowcy, słyszałem, jak wymieniali uwagi po angielsku – opowiada nasz rozmówca, który obserwował lądowanie maszyny.
Wielu pasjonatów lotnictwa zjawiło się na kilka godzin przed lądowaniem, nie mieli noclegów, więc koczowali w samochodach, czekając do rana. Niektórzy wyposażeni w profesjonalne aparaty do robienia zdjęć stali przy ogrodzeniu lotniska i pasie autostrady.
Jeden mandat
Policjantów najwyraźniej zaskoczyło tak ogromne zainteresowanie – nie nadążali ze zwracaniem uwagi o zakazie parkowania. Przez głośniki nawoływali, żeby się rozejść, sugerując, że osoby, które się nie podporządkują, mogą być namierzane po lokalizacji telefonów komórkowych – jednak apele nikogo nie wystraszyły. Ludzie co najwyżej zmieniali miejsce. Większość nie miała na twarzach maseczek.