Tomasz U., który odurzony amfetaminą doprowadził do tragicznego wypadku w stolicy, usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym i trafił do aresztu. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Autobus w czwartek spadł z wiaduktu, zginęła jedna osoba, cztery zostały ciężko ranne, pozostałe lżej. 27-letni Tomasz U. miał w organizmie wysokie stężenie amfetaminy – 371 nanogramów na mililitr – ustaliła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. W kabinie trzymał ponad pół grama tego narkotyku i płytkę do jego wciągania. W szpitalu twierdził, że „urwał mu się film”.
Ślady amfetaminy w kokpicie wskazują na to, że U. odurzał się podczas jazdy. Jednak stężenie narkotyku sugeruje, że już wsiadając za kierownicę, nie był czysty. Jak to możliwe, że nikt go nie sprawdził, zanim wyjechał w trasę?
Tomasza U. zatrudniała firma Arriva (kontrakt ze stołecznym ZTM ma od sierpnia 2019 r.). Jej pojazdy są wyposażone w autolock – system, który blokuje możliwość włączenia autobusu, jeśli kierowca jest pod wpływem alkoholu. Co z badaniem na obecność narkotyków? – Nie możemy tego jako pracodawca robić, jeśli nie mamy podejrzeń, a tu ich nie mieliśmy. Takie badanie może wykonać tylko policja – mówi nam Joanna Parzniewska, rzeczniczka Arrivy.
Zdaniem ekspertów i policjantów należy wprowadzić obowiązek powszechnego badania kierowców w tym zakresie. – W dbałości o nasze wspólne bezpieczeństwo przewoźnicy absolutnie powinni stosować narkotesty wobec swoich kierowców. Są niedrogie i łatwe do wykorzystania. Zwłaszcza osoby uzależnione, a sądzę, że ten kierowca był, skoro miał w kabinie płytkę do zażywania narkotyków, można byłoby wyłapać – mówi dr Andrzej Markowski, psycholog transportu. I zaznacza: – To konieczne, bo plaga narkotyków jest coraz większa.