Z dala od jakichkolwiek powstańczych rocznic promotor mojej pracy doktorskiej w niemieckim Freiburgu w 1996 r. zapalił się do pomysłu przeprowadzenia pionierskiej konferencji o powstaniu warszawskim. By o najgorszym momencie w tysiącletnich dziejach obydwu krajów mogli ze sobą podyskutować ich historycy. Do upadku bloku radzieckiego i ustaniu zimnej wojny (1989/1990) nie tylko w publicznych, ale i w akademickich dyskusjach nad Renem powstanie warszawskie było nieobecne.
Inicjatywa profesora była niecodzienna, wyszła bowiem z najbardziej odległego w Niemczech od granic Polski akademickiego ośrodka. Z okien uniwersytetu Alberta Ludwika rozciąga się widok na ciemne pasmo francuskich Wogezów. Zwykłym mieszkańcom miasta horyzont poznawczy wyznacza bliskość Francji, nie zaś Polski. Na główny targ miejski wokół katedry zza drugiej strony Renu Alzatczycy przywożą francuskie sery, oliwki i butelki Pinot Noir.
Ignorancja niemieckich elit politycznych
Ściągnięcie do jednego miejsca nielicznych w Niemczech historyków parających się najnowszymi dziejami Polski w 1996 r. do łatwych nie należało. Bo na miejsce konferencji profesor wybrał mazurską Karwicę. Miejscowość, jak zresztą cały region, uosabiającą zmienne losy przynależności terytorialnej – polskiej, niemieckiej i rosyjskiej. Choć o wyborze miejsca zadecydował także walor geograficzny. Wszak poważne zjazdy naukowców na zachodzie Europy preferują bardziej prowincjonalne, niemetropolitalne ośrodki, jak np. Cadenabbia nad jeziorem Como, nie zaś Mediolan. Mazurska Karwica wpisywała się w ten trend. Jednym z impulsów dla przedsięwzięcia profesora było przejęzyczenie niemieckiego prezydenta Romana Herzoga, który dwa lata wcześniej, zaproszony przez prezydenta Lecha Wałęsę na obchody rocznicy powstania do Warszawy (1994 r.), podziękował mu i odpisał, że bardzo się cieszy, że weźmie udział w obchodach powstania w warszawskim getcie. Oczywiste faux pas ilustrowało stopień niewiedzy wykształconych Niemców o sierpniowym zrywie. Zimna wojna, która de facto zaczęła się od powstania warszawskiego, wyparła niemiecką wojnę w Polsce z kultury pamięci bońskiej republiki Konrada Adenauera (1949–1990). Od procesu zbrodniarza Adolfa Eichmanna w latach 60. w kolektywnej pamięci Niemców jak kamień osiadł wyłącznie Holokaust.
Polityka otwarcia się na Wschód kanclerza Willy'ego Brandta lat 70. XX w. otworzyła drzwi wrażliwości niemieckiej na wojnę ze Związkiem Radzieckim. Do przełomu Jesieni Narodów (1989/1990) w bibliotekach uniwersyteckich wyjątkowo dociekliwi studenci mogli wyciągnąć z półki jedyną publikację o powstaniu warszawskim w języku niemieckim – napisana przez Hannsa von Krannhalsa. Ze zdumiewającą szczerością ten niemiecki żołnierz, a potem pracownik naukowy Ostdeutsche Akademie w Lüneburgu, opisał rozstrzeliwania mieszkańców Warszawy przez specjalne jednostki SS. To jego relacje posłużyły do skazania Heinza Reinefartha, który w republice Adenauera pewnie uniknąłby odpowiedzialności i do końca życia cieszyłby się szacunkiem w Szlezwiku-Holsztynie jako były burmistrz Westerlandu i wzięty adwokat. Natomiast NRD, pierwsze niemieckie państwo robotników i chłopów, definiowało się jako sukcesor antyfaszystów. W kulturze pamięci kraju miejsce wypełniały komunistyczne ofiary nazistowskiego reżimu lat 1933–1945, okraszone bieżącą walką z faszyzmem sąsiedniej RFN.
Spotkanie polsko-niemieckie
Spotkanie w Karwicy przerosło nasze oczekiwania. Jako jedyny polski doktorant w Instytucie Historii na uniwersytecie we Freiburgu uczestniczyłem w krążącej między Warszawą a Freiburgiem korespondencji, w dobie sprzed internetu i maili. Nad Jeziorem Nidzkim zjawił się pluton studentów z Freiburga oraz tuzin niemieckich i polskich historyków. Wśród tych ostatnich także uczeni z tzw. emigracji, polscy historycy, którzy po 1945 r. nie powrócili do komunistycznego kraju. Absolutnym wydarzeniem okazała się obecność rosyjskiego profesora Lwa Bezymienskiego. Zarazem świadka historii. W 1945 r. należał do sztabu marszałka Rokossowskiego, dowódcy jednego z trzech frontów przetaczających się przez Polskę do Berlina. W maju 1945 r. na gruzach zdobytego Berlina osobiście relacjonował Stalinowi okoliczności śmierci Hitlera. Po upadku Związku Radzieckiego w 1992 r. jako pierwszy Rosjanin z zewnątrz otworzył tzw. tajne archiwum Jelcyna.