W komunikacji publicznej w Warszawie limity ograniczyły liczbę miejsc niemal o połowę. W poniedziałek na ulice w godzinach szczytu wyjechało 1560 autobusów (ok. 40–50 więcej niż zwykle) i 425 tramwajów (o 8 więcej). Jak twierdzi warszawski Zarząd Transportu Miejskiego (ZTM), to wszystkie dostępne pojazdy, a i tak nie wystarczą przy narzuconych ograniczeniach. Jechać może liczba osób odpowiadająca 30 proc. wszystkich miejsc – siedzących i stojących.
Mierzą na oko
Przestrzeganie ograniczeń jest loterią. Choć blisko 80 proc. autobusów i prawie jedna czwarta tramwajów ma urządzenia zliczające, to kierującym trudno byłoby wypraszać podróżnych ponad limit. Podobnie jest w metrze, które wczoraj uruchomiło na obu liniach 54 składy. Jak poinformowała rzecznik prasowa metra Anna Bartoń, w porannym szczycie liczba pasażerów zbliżała się do limitu, na co wskazywały kamery i straż metra. – Sytuacja jest dynamiczna, nie można wykluczyć, że w pewnym momentach limity mogły zostać przekroczone – powiedziała Bartoń.
W Gdańsku na najbardziej obciążonych trasach tramwajowych i autobusowych uruchomiono dodatkowe kursy – bis. Jeśli w szczycie komunikacyjnym jeździ 115 tramwajów i 243 autobusy, to teraz ich liczbę powiększono o 55.
Jednak możliwości miejskich spółek przewozowych są ograniczone. Gdy tydzień wcześniej limity zaczęły obowiązywać w Sopocie, na liniach, gdzie kursowały mniejsze busy, wprowadzono standardowej wielkości autobusy miejskie. Ale już w Kielcach dyrekcja tamtejszego przewoźnika prosiła pasażerów, by wybierać godziny przejazdu poza szczytem komunikacyjnym. Z kolei w Koszalinie MZK zaapelowało do rodziców, by w miarę możliwości dowozić dzieci do szkół we własnym zakresie.
W pociągach PKP Intercity może być zajęta jednocześnie połowa miejsc siedzących. Tu limitów pilnuje system rezerwacyjny. Przewoźnik zadeklarował w sobotę, że w razie potrzeby będzie doczepiał dodatkowe wagony. Ale w pociągach podmiejskich jakakolwiek kontrola zapełnienia okazuje się już nierealna.