We wtorek, 22 października, przyjęto nowe zasady zarządzania przestrzenią powietrzną nad naszym kontynentem. Nie był to pomysł nowo wybranego Parlamentu Europejskiego, tylko dokument uzgodniony z Radą Europejska jeszcze w marcu. Tylko teraz nagle stał się ważny.
Reforma europejskiego nieba nie jest niczym nowym
To, jak ma działać zasada Jednolitego Nieba Europejskiego (SES), zostało ustalone jeszcze w 2013 roku. Komisja Europejska wzorowała się na transporcie lądowym i takie same zasady miały obowiązywać w powietrzu. Sprawa utknęła, bo wystąpił konflikt między Hiszpanią i Wielką Brytanią z powodu lotniska w Gibraltarze. Nowe otwarcie mogło nastąpić po Brexicie, ale nie nastąpiło. Dopiero w 2020 roku, w czasie pandemii, kiedy ruch lotniczy był mniejszy, wrócono do tego projektu.
We wrześniu 2020 r. powstał dokument, który wskazywał, co trzeba zrobić, aby udrożnić europejskie niebo. Uzgodniono wtedy ostateczny tekst z Radą Europejską i Parlamentem Europejskim, ze szczególnym wskazaniem na kompetencje kontrolerów ruchu lotniczego, co znacząco miało poprawić zarządzanie ruchem lotniczym. Ale i to się nie zadziało.
– Dzisiaj europejska przestrzeń powietrzna jest jak wielkie puzzle, w którym każdy z krajów ma swój element. Tyle, że – niestety – nie wszystkie części do siebie pasują. W efekcie mamy to, co mamy. Konieczność pokonywania dłuższych tras przez samoloty, opóźnienia, nie mówiąc o dodatkowych kosztach dla wszystkich. W roku 2023 prawie trzy na 10 lotów było opóźnione o ponad 15 minut. Nowe zasady spowodują, że lotnictwo będzie bardziej bezpieczne, punktualne i przyjaźniejsze dla środowiska – mówił wczoraj Johan Danielsson, europoseł, który przedstawił projekt w PE.
Ta efektywność i przyjazność dla środowiska są głównymi celami reformy SES.