Tak było kilka dni temu, kiedy w BBC Radio powiedział o nieuchronnych podwyżkach cen biletów. Konkretnie, że w Ryanairze bilety za euro, a nawet za 10 euro, to już przeszłość, a średnia taryfa u tego przewoźnika wzrośnie z 40 do 50 euro.
Ona zresztą już chyba wzrosła. Latem 2022 znalezienie biletu za kwotę poniżej tysiąca złotych u tego przewoźnika niemal graniczy z cudem. Michael O’Leary wini za to wysokie ceny paliw. Tu trochę mija się z prawdą, bo w przeszłości paliwa były już droższe, a bilety tańsze. Linie wzrostem cen po prostu odbijają sobie straty poniesione w pandemii, wszechobecną inflację i konieczność zwiększenia zatrudnienia o pracowników, których zwolniły w czasie pandemii. Więc ceny podwyższa nie tylko Ryanair i reszta linii niskokosztowych, ale i przewoźnicy tradycyjni.
Czytaj więcej
W Ryanairze nie będzie już promocji z biletami po 10 euro. Powodem - jak powiedział prezes przewoźnika Michael O’Leary - są wysokie ceny paliw.
— Dojdzie teraz do wielkiej zmiany na rynku lotniczym. Kiedyś to takie linie, jak właśnie Ryanair oferując niskie ceny biletów nauczyły konsumentów, których wcześniej nie było na to stać, że mogą podróżować nie rujnując budżetów. Teraz ceny biletów rosną, razem z ogólnym wzrostem kosztów życia i wiele osób zrezygnuje z podróży. Najprawdopodobniej będzie to pierwszy wydatek wykreślony z ich domowego budżetu. Tym bardziej, że w tej chwili podróż samolotem nie kojarzy się już z wielką przyjemnością, tylko ze szkołą przetrwania — mówi Benedict Bradley, analityk w GlobalData, firmie zajmującej się śledzeniem trendów w światowym lotnictwie.
Jego zdaniem wzrost cen biletów w Europie, po letnim szczycie, na jakiś czas się ustabilizują. Ale i ten poziom będzie do zaakceptowania tylko dla niektórych z grupy często dotychczas latających ludzi. Wiele osób poważnie zastanowi się, czy rzeczywiście jest ich stać na wakacje, a wyjazd na zagraniczne weekendowe city break będzie luksusem, bo przecież trzeba przede wszystkim zapłacić rachunki za energię elektryczną.