Irlandzka linia nie jest jedyną, której MAX przeleciał bez lądowania z Seattle do Europy. Wcześniej zrobiły to samoloty TUI. A przebyty dystans jest równy na przykład odległości dzielącej Warszawę od Kolombo na Sri Lance, doleciałby też z łatwością choćby do Delhi, dokąd jest o 2 tysiące kilometrów bliżej. Jak na razie jednak Ryanair lata nimi nie dalej, jak z londyńskiego Stansted do Pafos na Cyprze, które dzieli dystans 3,2 tys. km, a Smartwings wozi z Warszawy turystów na Wyspy Zielonego Przylądka. Wcześniej czeski przewoźnik na tej trasie zmuszony był do międzylądowania w Barcelonie, bo musiał uzupełnić paliwo.
To dobitnie pokazuje możliwości samolotów wąskokadłubowych, które na niektórych kierunkach i przy odpowiedniej konfiguracji miejsc oraz dokładnie wyliczonym obciążeniu mogą zastąpić Dreamlinery i Airbusy 350. Jest to ważne zwłaszcza teraz, przy odbudowywaniu ruchu po pandemii, kiedy wracają kolejne kierunki dalekiego zasięgu. Wypełnienie samolotów wprawdzie rośnie, ale jeszcze nie sięga poziomu sprzed pandemii.
Czytaj więcej
Amerykański sąd federalny oskarżył byłego dyrektora Boeinga o oszustwo. Sędzia uznał, że oszukał on Federalną Administrację Lotnictwa, gdy po raz pierwszy certyfikowała odrzutowiec 737 MAX.
To dlatego prezes Ryanaira Michael O’Leary po wielu kłótniach i targach z Boeingiem zdecydował się na zamówienie 75 takich maszyn i wynajęcie ich przez firmę leasingową. Pozwoli to irlandzkiemu przewoźnikowi na wykonywanie coraz dłuższych rejsów. Linia jednak nie zdecydowała się na włączenie do floty większych modeli MAX-ów i zakończyła negocjacje z producentem na początku września 2021.
Przebudowane po dwóch katastrofach MAX-y są rzeczywiście bardzo wygodnymi maszynami do podróżowania. W Polsce mają je w swojej flocie LOT, Enter Air, czeski Smartwings i zarejestrowany w Polsce należący do Ryanaira Buzz, który jako pierwszy w Grupie Ryanaira zaczął eksploatację tych maszyn.