Zabrakło 10 głosów, by skazać Donalda Trumpa w procesie impeachmentu, w którym oskarżony został o „podżeganie do insurekcji" wobec rządu i pokojowego przekazania władzy. Aż siedmiu członków Senatu reprezentujących partię prezydenta, najwięcej w historii impeachmentu, głosowało w sobotę za jego skazaniem.
43 senatorów uznało Trumpa za niewinnego, a 57 za winnego, w tym republikanie tacy jak Mitt Romney, Susan Collins i Lisa Murkowski. Do skazania byłego prezydenta potrzeba było jednak 67 głosów. – Donald Trump zasługuje na uznanie go za winnego i wierzę, że zostanie skazany w sądzie opinii publicznej – powiedział po głosowaniu lider większości w Senacie Chuck Schumer. Ostre słowa krytyki wypowiedział też – przez cztery lata lojalny w stosunku do Trumpa – republikanin Mitch McConnell, lider mniejszości w Senacie, określając zachowanie byłego prezydenta „haniebnym zaniedbaniem obowiązków". – Nie ma wątpliwości, że prezydent Trump jest praktycznie i moralnie odpowiedzialny za wydarzenia tamtego dnia – powiedział McConnell, który jednak głosował za uniewinnieniem Trumpa, twierdząc, że impeachment jest narzędziem do usuwania z urzędu, a kadencja Trumpa już się skończyła.
– To była kolejna faza największego polowania na czarownice w historii naszego kraju. Żaden prezydent nie przechodził przez coś takiego. Nasi oponenci nie mogą przeboleć, że uzyskałem 75 milionów głosów, więcej niż jakikolwiek inny urzędujący prezydent – powiedział Trump.
Jest on trzecim prezydentem, wobec którego zastosowano procedurę odwołania z urzędu, ale pierwszym, który dwukrotnie został oskarżony, i pierwszym, którego impeachment rozpoczął się już po tym, jak przestał być prezydentem. Ta rozprawa należała też do najkrótszych. Rozpoczęła się we wtorek dyskusją na temat konstytucyjności, po której w środę i czwartek demokraci za pomocą nagrań wideo przedstawili najbardziej kompleksową jak dotąd relację z wydarzeń 6 stycznia, w których zginęło pięć osób, a ponad 140 funkcjonariuszy ochrony zostało rannych. Argumentowali, że do wydarzeń tych doszło po wielu miesiącach kampanii Trumpa, która miała na celu zdyskredytowanie wyników demokratycznych wyborów.
– W żadnym momencie nie słychać, żeby Trump zachęcał albo sankcjonował insurekcję – argumentowali za to prawnicy Trumpa, wytykając demokratycznym liderom, że to oni powinni zostać skazani za słowa „walczyć".