Od początku czerwca liczba dziennie wykrywanych chorych wzrosła dwukrotnie. W ciągu ostatnich pięciu dni oficjalnie wynosi ona około 17 tys. przypadków, z czego połowa przypada na Moskwę. Według Ministerstwa Zdrowia na początku czerwca wzrost zachorowań notowano w 30 regionach, a obecnie już w 65. W Petersburgu sytuacja zaczęła przypominać zeszłoroczną: chorych na koronawirusa kładą na materacach w korytarzach szpitali, bo na łóżkach w salach nie ma już miejsc.
– Dyskryminacja nieuchronnie nadejdzie – zapowiedział rzecznik prezydenta Putina.
W tej sytuacji władze poszczególnych regionów – pozostawione same sobie przez kremlowskie centrum już na początku pandemii – zaczęły samodzielnie wprowadzać obowiązkowe szczepienia. Na razie taki nakaz wydało 13 z 85 regionów kraju (w tym dwóch na okupowanym Krymie), ale codziennie dochodzą nowe. Jednak według badań socjologicznych wśród lekarzy prawie połowa medyków uważa, że przymus szczepień znacznie pogorszy stosunek Rosjan do samych szczepionek.
Ale obecnie kampania szczepień cały czas kuleje, a zaczęła się jeszcze w połowie stycznia. Według „Financial Timesa" „w pełni zabezpiecznonych" jest obecnie jedynie 10,6 proc. Rosjan. To mniej niż w Brazylii (11,5 proc.) i prawie trzy razy mniej niż w Polsce (29,5 proc.) czy Niemczech (31,1 proc.). W samej Dumie przyznano, że tylko 30 proc. deputowanych przyjęło co najmniej jedną dawkę szczepionki. Niewielką pociechą jest fakt, że u sąsiadów jest jeszcze gorzej: na Ukrainie 0,8 proc., Białorusi – 3,9 proc.
To Rosja jednak posiada zarejestrowane cztery własne szczepionki (w tym dwa rodzaje Sputnika) i cały czas prowadzi kampanię sprzedawania ich za granicę. Ale jednocześnie dyrektor centrum epidemiologicznego im. Gamalei (które produkuje Sputnika) oświadczył, że jego szczepionka nadaje się do „rewakcynacji osób zaszczepionych preparatami EpiVacKorona i CoviVac", wywołując falę podejrzeń, że te dwie ostatnie są niezbyt dobre.